ZMIERZCH


KSIĘGA I - CIENIE



Rozdział 6. Dziewczyna Imieniem Cisza

Ciągle jeszcze chodziła powoli, podpierając się rzeźbioną laską, przypominającą bardziej magyczny rekwizyt, niż kulę. Darius jednak uznał, że jej stan pozwala jej na ćwiczenia i męczył ją szermierczymi sparringami w ogrodzie.
- Wojownik powinien być zdolny do walki bez względu na odniesione rany – oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu
„Ale ja nigdy nie będę wojownikiem, pater” – myślała, bandażując wolno gojące się nogi. – „Tak, jak ty nigdy nie będziesz prawdziwym przywódcą. Nie zrobisz ze mnie drugiej Joanny, tak jak z siebie nie zrobisz drugiego Caerona.”
Darius chciał uczennicy, która zastąpiłaby mu zmarłą Alice i tą pomyłkę, jaką okazała się Joanna. Chciał kolejnej posłusznej, zdyscyplinowanej mistrzyni miecza. Janissary byli zbrojnym ramieniem Porządku Hermesa, konkurując o miano najlepszych, po Bractwie Akashic, magów-wojowników, z jedną sektą Eutanatosów i dwoma zakonami Niebiańskiego Chóru. Darius pragnął wyszkolić Twilight na wojowniczkę, z jednej strony motywowany ambicją i pragnieniem dorównania swemu mistrzowi, z drugiej zaś strony obawiając się porażki, jaką byłaby utrata kolejnej uczennicy. Ale Twilight nie była ani Joanną ani Alice. Nie była też Alex, tym wulkanem energii, dla którego jedyną ambicją było zdobycie autografu Bruce’a Lee i przespanie się z własnym mentorem. No cóż, lepsze takie ambicje, niż żadne. Ona sama nie miała żadnych. A już na pewno nie należało do nich wymachiwanie mieczem.
Wolała siedzieć w ciszy biblioteki, z kubkiem herbaty pod ręką i księgą na kolanach. Nadal szukała jednej informacji i czasem budziła się nocą ze snu, w którym wpatrywało się w nią troje bladoniebieskich oczu. Chciałaby umieć określić uczucie towarzyszące jej w tych snach, lecz nie umiała. Na jawie czuła ciekawość i niepokój. Przeglądała książkę za książką i znajdowała więcej pytań niż odpowiedzi. Cała sprawa stawała się coraz bardziej frustrująca.
Liczyła na to, że spyta Joanny, kiedy tylko ta przyjedzie na święta, jej siostra jednak postanowiła spędzić je w towarzystwie nowych znajomych. Z tonu łowczyni wampirów Twilight wyczytała, że Joanna była zakochana. Pewnie sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Twilight nie zamierzała jej oświecać. Joanna zrozumie prędzej czy później i będzie cierpieć, bo nie zakochała się we właściwej osobie. Trzystuletni ghul z jego apodyktyczną pewnością siebie, porywczością i tęsknotą za zabitą przed setkami lat panią nie mógł być w żadnym wypadku właściwą osobą. Ale Joanna nigdy nie wiązała się z właściwą osobą. I Twilight miała dziwne przeczucie, że związki z właściwymi osobami w ogóle nie należą do normalnego porządku rzeczy.
Bez Joanny święta zapowiadały się nieprzyjemnie. Znów dobre rady zamiast prawdziwego prezentu, szybka kolacja w milczeniu i smutna, zimowa noc, dla niej samotna, dla mistrza zapewne spędzona w towarzystwie akolitki, którą akurat udało mu się owinąć sobie wokół palca. Jego próby wykorzystywania swojej pozycji były żałosne.
Czemu zauważała to wszystko dopiero teraz? Kiedyś posłusznie wykonywała polecenia, a teraz coś w jej wnętrzu pękło i buntowało się, wyrywając się na zewnątrz. Właściwie dlaczego? W podziękowaniu za ocalenie? Ocaliła ją Alice Baermoon i, jeśli Twilight była za to komukolwiek coś winna, to jej córce, Joannie. Będąc z Dariusem była więźniem. Niedługo będzie musiała złożyć przysięgę i na zawsze stać się częścią domu Janissary i Porządku Hermesa, służyć wiernie swojemu mistrzowi i z oddaniem wykonywać polecenia primi. Gdyby wiedziała po co, może godziłaby się na to. Gdyby widziała w tym sens życia. Gdyby to była jej droga.
Siedziała na parapecie, książkę trzymała na kolanach, palec wsunięty miała między czytane akurat strony, policzek oparty o szybę. Bezmyślnie wpatrywała się w ciemniejące niebo. Grudniowa noc zapadała wcześnie sprawiając, że dziewczyna czuła się jeszcze bardziej obco. Niepokój skradał się za jej plecami, czaił się w ciemnych kątach biblioteki, pełzał pośród cieni i chwytał jej kostki, a potem gardło. Nieuchwytne uczucie pustki narastało z dnia na dzień, a teraz osiągnęło apogeum, uniemożliwiając skupienie się na czymkolwiek.
Litery przed jej oczyma układały się w puste, pozbawione znaczenia słowa. Cała książkowa wiedza była pusta i martwa. Ktoś przed laty natrudził się, by spisać to wszystko, ale jaki miała z tego pożytek, bez możliwości skonfrontowania wiedzy z rzeczywistością? Czytała kolejne księgi, mając wrażenie, że cały czas czyta to samo. Ktoś przed laty zdobył odrobinę wiedzy, teraz zaś wszyscy powtarzali jego słowa. I żadna z książek, które dziewczyna dostała do rąk, nie dawała odpowiedzi.
Patrząc, jak za oknem zapada zmrok, przypomniała sobie wieczór sprzed siedmiu lat. Zostawili ja wtedy samą, po całej serii testów, których znaczenia nie rozumiała. Przez ostatnich parę godzin biernie pozwalała badać swoje ciało i matowym głosem odpowiadała na kolejne pytania. Teraz wreszcie mogła odpocząć, ale siedziała równie bezwładnie, jak przedtem. Z nielicznych wspomnień, które posiadała, tylko jedno było warte przywoływania, więc wyobrażała sobie piękną twarz kobiety, jej silne dłonie i uspokajający głos. Chciała zapomnieć wszystko, co wydarzyło się potem, chciała do końca życia pamiętać tylko ją.
A potem, nad małą, jasnowłosą dziewczynką bez imienia i osobowości, stanęła młodsza kopia tamtej kobiety. Opalona, czarnooka, czarnowłosa, o ustach barwy różanych płatków – choć dziewczynka nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała róże, czuła, że powinny mieć one taki właśnie kolor.
- Cześć – powiedziała dziewczyna, uśmiechając się. – Mam na imię Joanna.
Bezimienna dziesięciolatka poczuła, jak po raz pierwszy w życiu w jej oczach zbierają się łzy. Pociągnęła parę razy nosem.
- To była twoja mama? – spytała cichutko.
- Zrobiła co do niej należało – odparła Joanna, ale dziewczynka czuła się winna. Widziała zaczerwienioną skórę dookoła czarnych oczu. – Mówią, że nic nie pamiętasz i że zapewne nigdy sobie nie przypomnisz.
Mówiła to wprost, bez udawania, bez owijania w bawełnę. Nie do skrzywdzonego dziecka, a do dziecka, które powinno się podnieść po upadku i iść dalej. Mówiła prawdę, którą tamci taili przed nią, bardziej zajęci szukaniem śladów na jej ciele i skaz na jej duszy, niż sposobu, by uleczyć okaleczony umysł.
Bezimienna dziewczynka pomału kiwnęła głową.
- Nie wiem, jak mam na imię.
Joanna uśmiechnęła się.
- Masz gwiazdy w oczach – powiedziała.
- Naprawdę? – Dziewczynka wiedziała, że pamięta coś jeszcze, skrzydlatą postać, w której zielonych tęczówkach mieściły się całe galaktyki. Postać, która istniała tylko w jej umyśle, była częścią niej samej. Jeśli ta postać mogła mieć gwiazdy w oczach, to czemu nie ona?
- Jak na wieczornym niebie.
Obie spojrzały za okno. Właśnie zapadał wieczór.
- Twilight – powiedziała Joanna.
Dziewczynka spojrzała na nią pytająco.
- Będę cię nazywać Twilight, dobrze? Jak wieczorne niebo z gwiazdami. Jak zagubiony umysł maga.
Siedem lat później dziewczyna, której nadano tak dziwne imię, siedziała na parapecie, tak samo bierna i pusta, jak wtedy. Te siedem lat równie dobrze mogłoby nie minąć. Nie osiągnęła nic, nie znalazła swojego miejsca na świecie, nie udało jej się dowiedzieć, jak miała na imię i skąd pochodziła. Nie miała nic.
Kiedy miała dwanaście lat, śmiertelnie wystraszyła pewną akolitkę, obecnie agentkę FBI i szpiega w NWO. Kiedy Darius poszedł zrobić herbatę, Twilight zrobiła wykrzywioną minę i zapytała akolitkę, czy wie, po czym poznać małego Nephandusa. Zrobiła to tak sugestywnie, że kobieta niemal zaczęła strzelać. Nigdy już nie pojawiła się w ich domu, a Darius, który miał wyraźną ochotę się z nią przespać, zrobił Twilight awanturę.
W wieku lat trzynastu miała pierwszą miesiączkę. Pamiętała, że leżała wtedy na łóżku, płacząc bardziej ze strachu, niż z bólu. Joanna przyjechała do niej z drugiego końca kraju i, trzymając ją w ramionach, wyjaśniła wszystko. Darius nie zrobił nic, wydawał się być jeszcze bardziej spanikowany, niż jego podopieczna.
W szkole była tylko jeden raz, kiedy miała czternaście lat. Jeszcze tego samego dnia dyrektorka wezwała Dariusa i spytała go, czemu nie umieści swojej autystycznej córki w jakimś bardziej dla niej odpowiednim miejscu. Twilight cały czas siedziała za drzwiami, wpatrując się w czubki własnych butów. Grupka dziewcząt, niewiele od niej starszych, stała parę metrów dalej i pokazywała ją sobie palcami. Nie słyszała ich i prawie nie widziała. Nie było jej. Do szkoły nie poszła już nigdy.
Pół roku temu udało jej się wydostać na parę godzin i pochodzić po mieście. Cieszyła się tymi chwilami wolności, aż do momentu, gdy jakiś chłopak, niewiele od niej starszy, podszedł do niej i, uśmiechając się drapieżnie, zaczął ją dość nachalnie podrywać. Najpierw zabrakło jej słów, potem spanikowała i uciekła. Serce waliło jej jak opętane, zaś na samą myśl o tym, że mogłaby zostać z tym chłopakiem sam na sam, dostawała dreszczy. Tak naprawdę nie wiedziała, czy jest dziewicą. Kto wie, co mogli jej zrobić Nephandi i infernaliści, którym ją odebrano. Wiedziała, że przebadano ją także pod tym kątem, ale nie znała wyników. Chyba nie chciała ich znać. Nie tęskniła za związkiem z mężczyzną. Romantyczna miłość była dla niej czymś abstrakcyjnym, książkową fikcją. W normalnym świecie ludzie sypiali ze sobą, tak, jak Darius sypiał z akolitkami, albo spotykali się tylko po to, by się nawzajem ranić, tak, jak Joanna i jej pierwszy chłopak. Twilight nie interesował ani seks, ani bycie ranioną. W jej mniemaniu miłość dała się odmierzyć poświęcaną obiektowi uczuć uwagą, i nie ważne, w jaki sposób ta uwaga miałaby się objawiać. Dopóki Joanna...
Tęskniła za Joanną. Ta tęsknota była jedyną emocją, jaką umiała nazwać. Stabilna, mocna. Pozostałe uczucia rozmywały się i mieszały ze sobą, prędzej czy później przekształcając się w niepokój i uczucie pustki.
Wiedziała, że już niedługo przyjdzie jej stanąć przed Trybunałem i złożyć przysięgę, na zawsze wiążąc się z Porządkiem Hermesa. Przerażała ją ta myśl. Związać się na zawsze. Nie mieć odwrotu. Co potem? Jej życie będzie wyglądać zapewne tak samo jak dotąd, chyba że jej mentor, w przypływie frustracji i złego humoru, zabierze ją na jakąś misję. Gdyby miała wybierać, wolałaby zaszyć się w bibliotece i służyć domowi raczej jako źródło wiedzy, niż jako siła zbrojna. Może pater zgodzi się...
Otrząsnęła się. Pytać? Pytać Dariusa Moley o pozwolenie na cokolwiek? Mogła próbować, on i tak miał własną wizję. Żył we własnym świecie, zupełnie jakby miał Ciszę. Uśmiechnęła się gorzko. Kto inny, jeśli nie ona, doprowadził do tego stanu? Zawsze wykonywała polecenia, nie zastanawiając się, czy tego chce czy nie. Teraz, kiedy wiedziała już, że nie chce, nie było odwrotu. Zrobi to, co do niej należy, złoży przysięgę a potem...
Zadrżała. Kiedy złoży przysięgę, wszyscy się dowiedzą. A przecież obiecała...
Nie obiecała. Zrobiła coś więcej. I nie sądziła, aby przysięga złożona w leśnej chacie, bez świadków, była mniej ważna od tej składanej w wielkiej sali, w obecności głowy domu i sędziów Porządku Hermesa. I, znając treść ślubowania, Twilight wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie dotrzymać obu przysiąg. „Nie będę wiązać się z nieumarłymi”...
- Co ja narobiłam! – wyszeptała, uderzając czołem w zimną szybę.
Została krzywoprzysięzcą. Zdrajcą. Osobą niegodną zaufania.
Może jeszcze nie – buntownicza myśl zakiełkowała w jej umyśle. – Kto powiedział, że musisz przysięgać? Pater nie zmusi cię siłą. Odmów.
Zadrżała znowu. Co za perspektywa – z jednej strony Tradycja, dla której wychowywano ją od siedmiu lat, z drugiej – trójoki wampir o zimnych palcach. Nie chciała żadnej z tych rzeczy, a musiała mieć jedną. I wszystko wskazywało na to, że, aby móc żyć w zgodzie z własnym sumieniem, musiała wybrać wampira.
Wstała tak gwałtownie, że jej stopy przeszył ból. Syknęła, oparła się na chwilę o parapet, a gdy ból przeszedł, ruszyła przed siebie. Szła szybko, zdecydowanym krokiem, starając się, by jej czyny były szybsze niż myśli. Jeśli wplątała się w to wszystko bez zastanowienia, to może to będzie też najlepsza metoda, aby się wyplątać?
Darius siedział w swoim gabinecie, przeglądając jakieś papiery. Nie miał zadowolonej miny. Zatrzymała się na progu, bojąc się, że jej mentor wpadnie we wściekłość, jeśli się mu przeszkodzi. Przez moment stała w bezruchu, potem Darius uniósł głowę. Spojrzenie jego ciemnych oczu było ciężkie jak nagrobna płyta.
- Och, Twilight... Widzę, że okazujesz zainteresowanie tą sprawą... Siadaj. – Wskazał jej krzesło.
Dziewczyna opadła na obite tłoczoną skórą siedzenie. Jej serce tłukło się jak szalone.
- O pęknięciach słyszałaś? – spytał jej mentor.
- Trochę – przytaknęła. – Pater...
- Wygląda na to, że sprawa dotyczy nie tylko nas, ale też istot po drugiej stronie Rękawicy. Caeron przysłał mi te dane. Jego uczennica oraz pewien adept z domu Criamon mieli do czynienia z duchem, który twierdził, że istoty, które my określilibyśmy jako demony – dokładnie tak się ten duch wyraził – więc, że demony coś planują. Istnieje więc hipoteza, że cała ta sprawa jest efektem umyślnego działania istot demonicznych. Obecnie przetrzymujemy pewnego infernalistę, który może dużo wiedzieć, choć rzecz jasna jest to tajemnica, która nie powinna wyjść poza dom Janissary.
- Pater, ja mam dość tajemnic! – wypaliła, wstając.
- Przyszłaś opowiedzieć mi o Wiedniu?
- Nie! Ja po prostu nie chcę tego słuchać, ja... – zawahała się nagle.
- Przyszłaś spytać o bal sylwestrowy? Ma się odbyć. Kto wie, dla niektórych z nas może to być ostatnia okazja, żeby się zabawić.
„Mam gdzieś bale i zabawy” – pomyślała. – „Za kogo ty mnie masz? Nie wychowałeś mnie na rozrywkową osobę, więc czemu wydaje ci się, że zaraz pójdę szukać sobie sukni balowej?”
- No i oczywiście – kontynuował Darius – Rebeca spędzi z nami święta. To miła dziewczyna, myślę, że będziecie miały o czym rozmawiać. Jesteś już kobietą, a kobiety mają swoje sprawy...
- Dzięki, że zauważyłeś.
- Co?
- Że jestem kobietą, pater. Idę zastanowić się nad kreacją. – Odwróciła się na pięcie i wyszła, nieco zbyt gwałtownie zamykając za sobą drzwi.
***

Przebudzenie było gwałtowne, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł wody. Siedziała na wielkim łóżku, jedynym meblu w pokoju. Ściany dookoła niej miały blady odcień kości. Zewsząd emanowały chłód i śmierć. Znała to miejsce, pamiętała je sprzed siedmiu laty. Objęła się ramionami i poczuła, że jest mała, mniejsza, niż być powinna. Miała dziesięć lat.
- To był sen – zachichotał na granicy jej słyszalności jakiś głos. – Witaj z powrotem, malutka. Witaj tu, gdzie jest twoje miejsce.
Dziewczynka, która jeszcze przed chwilą, we śnie, miała imię, zeskoczyła na podłogę. Pod bosymi stopami poczuła nierówną powierzchnię. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że podłoga i ściany pokoju wykonane są z kości. Nie przyglądając się, podbiegła do drzwi i nacisnęła klamkę. Chichot rozbrzmiewał z jej plecami, tuż przy jej uchu, choć dobrze wiedziała, że nie ma tam nikogo. Śmiech po prostu był, może w jej głowie, a może... Nie chciała wiedzieć. Nie chciała tu być.
Wybiegła na korytarz, prosto w ciemność tak gęstą, że aż materialną. Zanurzyła się w mroku niczym w gęstym płynie, jej ruchy stały się nagle powolne, ciało – ciężkie. Gdy próbowała zaczerpnąć powietrza, ciemność wypełniła jej usta.
Rzuciła się do przodu. Mrok oklejał jej kończyny, ostre krawędzie połamanych kości w podłodze raniły stopy. Biegła, ścigana przez natrętny śmiech, przez szepty, przez krzyki cierpienia, dobiegające z oddali. Splątane korytarze wydawały się nie mieć końca.
A potem nagle otwarła się przed nią rozległa przestrzeń. Po obu stronach stały dwie rzeźby, najbardziej ze wszystkiego, co mogła wydobyć z pamięci, przypominające asyryjskie lwy. W ich otwartych pyskach lśniły ostre kły, spomiędzy nich zaś wystawało coś... coś, czego pochodzenia dziewczynka wolała nie znać. Gdzieś w dole widziała labirynt o ścianach z chorych, powykręcanych krzewów. Ponad tym wszystkim niebo było ciemne, nienaturalnie szare, przepływające po nim chmury zdawały się zaś być zrobione z tej samej ciemności, która wypełniała korytarze.
Dziewczynka przystanęła, nasłuchując. Szepty i śmiech umilkły. Trwożnie obejrzała się za siebie i zobaczyła własne krwawe ślady prowadzące z korytarzy aż tutaj. 
Lwy siedziały na stosach ludzkich głów, tak wykrzywionych w wyrazie cierpienia, jakby nie wyrzeźbiono ich, a żywcem przemieniono w kamień. Chmury zaczęły gromadzić się w jednym miejscu.
Dziewczynka zadrżała. Może lepiej było zostać tam... To, co nadchodziło było gorsze, niż ściany z kości i wszechobecny śmiech. Wiedziała o tym. Po prostu wiedziała.
Ciemność zgromadziła się ponad labiryntem z żywopłotu i pomału zaczęła przyjmować kształt. Dziewczynka wiedziała, że musi uciekać, jednak jej nogi były jak z waty. Stała sparaliżowana strachem, a świat dookoła niej zamilkł ze zgrozy.
Poczuła na ramieniu dotyk. Długie, zimne palce zaciskały się na jej ciele.
Nie wytrzymała. Wrzasnęła.
Siedziała na swoim łóżku, drąc się jak opętana. Jej głos wibrował w powietrzu. Gdzieś w oddali trzasnęły drzwi, raz, potem drugi.
Przestał krzyczeć i siedziała tylko, łapiąc oddech. Nikt nie przyszedł. Nikt nigdy nie przychodził. Darius uspokajał teraz pewnie Rebecę. To przecież normalne. Dziewczyna ma prawo mieć koszmary.
Ale czemu nikt nigdy nie przychodził...?
Tuląc się do kołdry, Twilight zaczęła płakać. Czuła się, jakby cały lód, który dotąd miała w sobie rozpuścił się nagle i wypływał teraz przez jej oczy.
***

Sala była rozświetlona setkami świateł. Blask odbijał się od różnobarwnych kryształów, zdobiących żyrandole i od gładkiej, lśniącej niczym lustro podłogi z wypolerowanego, jasnoszarego kamienia. W powietrzu unosił się delikatny zapach egzotycznych kwiatów i dźwięczała cicha muzyka. Pod jedną ze ścian stał długi stół, pełen tac z kanapkami, pater z ciastem i mis ze specjałami, które na pierwszy rzut oka trudno było rozpoznać. Grupki ludzi w różnym wieku rozmawiały w kątach sali. Kobiety w eleganckich sukniach ze śmiechem przedstawiały koleżankom swoich partnerów, jakiś młody mężczyzna zebrał wokół siebie grupkę słuchaczy i opowiadał im coś zajmującego, uśmiechając się szeroko i gestykulując intensywnie.
Jedną ze słuchających była wysoka, atrakcyjna trzydziestolatka o ciemnych, połyskujących fioletem włosach. Pewna siebie, emanująca seksapilem kobieta ubrana była w suknię z beżowego, lejącego się jedwabiu, szeleszczącego przy każdym jej ruchu. W jej uszach i wokół szyi lśniły drobne brylanty, powieki piwnych oczu pokrywał delikatny, beżowo-fioletowy cień.
Twilight zatrzymała się, patrząc na nią. Ich spojrzenia skrzyżowały się i dziewczyna zadrżała. Znała tę kobietę. To właśnie ona była jedną z osób, które przed siedmiu laty przeprowadzały testy. Dziewczyna odruchowo skuliła ramiona i odwróciła wzrok, lecz Darius już szedł w kierunku kobiety, ciągnąc swoją uczennicę za sobą.
- Geneva, miło cię widzieć! – rzekł z uśmiechem.
Piękność również się uśmiechnęła.
- Dariusie. Och, i wreszcie widzę ciebie, Twilight. Ależ ty wyrosłaś! Pamiętasz mnie?
- Tak. – Dziewczyna spuściła głowę i zaczęła bezmyślnie miąć rąbek sukni. Wszyscy dookoła patrzyli na nią jak na muzealny okaz. Zapragnęła zniknąć.
- Dariusie, powinieneś przestać trzymać dziewczynę pod kloszem – stwierdziła Geneva. – Niech pozna wreszcie ludzi, z którymi będzie pracować. – Chwyciła Twilight za ramię i uśmiechnęła się do niej. Dziewczyna nieśmiało odwzajemniła uśmiech, choć w głębi duszy pragnęła uciec jak najdalej. – Odwagi, dziewczyno. Skoro tu jesteś, musisz choć spróbować dostosować się. Przedstawiam Jorge’a z Eutanatosów, Juliana z domu Fortunae, Victorię z domu Janissary...
Geneva wskazywała kolejne osoby, a Twilight czuła się coraz bardziej zagubiona. Julian to ten roześmiany mężczyzna, wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki. Victoria – jego partnerka, zgrabna, o jasnych jak słoma włosach, w okularach przesłaniających błękitne tęczówki. Jorge – ten z ciemną karnacją i zielonymi oczyma. Uśmiechali się do niej, zwłaszcza Julian, tryskający humorem i energią, beztroski jak kot. Jak z innego świata...
Nagła cisza zasugerowała dziewczynie odwrócenie się i spojrzenie w stronę wejścia do sali. Wszyscy obecni patrzyli na parę, która właśnie przekroczyła drzwi. Caeron Mustai, porażający swoim urokiem osobistym, szedł, czy raczej kroczył, nieskazitelny i uśmiechnięty, z Alex uwieszoną mu na ramieniu. Alex, która w ciemnoczerwonej sukni do kostek i z włosami ujętymi w ozdobną siatkę wyglądała tak pięknie jak nigdy. Szła, niemal wtulona w swojego mistrza, promieniejąca na całą salę taką pewnością siebie, taką ilością uroku osobistego, że Twilight poczuła się szara, nijaka i niewarta niczyjej uwagi. Nigdy dotąd nie widziała, by ktoś wyglądał tak, jak Alex teraz.
Oboje, primus domu, i jego uczennica, podeszli do stojącej wokół Twilight grupki. Geneva powtórzyła prezentację, a Twilight ujrzała, jak Alex nieufnie spogląda zarówno na Eutanatosa, jak i na młodego mężczyznę z wiecznym uśmiechem na twarzy, jak krytycznie przygląda się Rebece i jej samej. Każdy ruch, każde spojrzenie Alex wskazywało, że dziewczyna jest panią tego przyjęcia, królową wieczoru. Jak miała nią nie być, mając za partnera najbardziej pociągającego mężczyznę, jakiego można sobie wyobrazić?
Skończywszy prezentację Geneva odciągnęła na bok dwóch pozostałych mistrzów, zaś Julian zaczął zabawiać rozmową Eutanatosa i akolitkę. Twilight została sama w towarzystwie Alex i Victorii. Uśmiechnęła się.
- Pięknie wyglądasz – powiedziała do Alex.
- Ty też – odparła druga dziewczyna, lecz jej ton był zimny, komplement był wymuszoną uprzejmością. „Ma rację” – pomyślała Twilight. Nie czuła się pięknie, choć patrząc w lustro widziała osobę odznaczającą się pewną dość konwencjonalną urodą. Suknia koloru mglistego błękitu odsłaniała jej ramiona i spływała aż do kostek. Gładki, chłodny jedwab przyjemnie pieścił skórę i Twilight czuła, że mogłaby zawsze się tak ubierać. Nie czuła się jednak piękna. Nie przy Alex, nie przy tym blasku w jej zielonych oczach. – Co u ciebie?
- Moje nogi wyzdrowiały.
Alex patrzyła na nią jak na egzotyczne zwierzę i pewnie rozmowa nie kleiłaby się zupełnie, gdyby nie obecność Victorii. Młoda kobieta, narzeczona Juliana, czuła się na przyjęciu niewiele mniej pewnie, niż jej towarzysz. A na pewno pewniej, niż obie uczennice. Była starsza, a przy mężczyźnie, który podrywał każdą kobietę, musiała oduczyć się bierności. Teraz zgrzytała zębami, gdy jej narzeczony flirtował z Rebecą, lecz na pytanie, czy nie jest zazdrosna, odparła, że jeśli będzie trzeba, po prostu go wypatroszy. Alex skrzywiła się i prychnęła coś z pogardą. Julian musiał nie przypaść jej do gustu.
- Słyszałam, że byłaś ostatnio w Krakowie? – spytała Alex Victoria.
Twilight, słuchając cały czas, przesunęła się w kierunku stołu. Powiodła wzrokiem po półmiskach, tacach i paterach, aż w końcu wzięła kryształowy kieliszek, wypełniony ciemnoczerwonym winem. Alkohol miał delikatnie owocowy zapach. Zadrżała, dotykając go ustami. Był gęsty niczym krew.
- Tak – mówiła Alex.
- Czy spotkałaś niejakiego André Ahrn? To mój kolega ze szkoły.
- N... Nie... – Alex zawahała się przez chwilę. – Słyszałam o nim, ale go nie spotkałam.
- Co u niego słychać? Dawno nie mieliśmy od niego informacji, Julian i ja. Zaczynamy się martwić...
Twilight widziała, jak Alex marszczy brew, jakby wahała się, czy powiedzieć coś nieprzyjemnego.
- Został... porwany.
- Przez kogo?
Alex rozejrzała się, chcąc sprawdzić, czy nie słucha ich nikt niepowołany. Najwyraźniej nie uznała Twilight za niewłaściwą osobę, bo nie ściszała zbytnio głosu.
- Wampiry. Tremere.
Twilight dyskretnie odstawiła wino. Przestała mieć na nie ochotę. Zrobiło jej się zimno i odruchowo objęła się ramionami.
Mina Victorii wyrażała wielkie niezadowolenie. Kobieta rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku swojego narzeczonego.
- Wybaczcie. Muszę porozmawiać z Julianem...
- Jak myślisz, wypatroszy go? – spytała Alex, kiedy zostały same.
Raczej chce mu powiedzieć, że ich przyjaciela porwano – pomyślała Twilight. Wampiry. Boże. Można by pomyśleć, że jest ich o wiele więcej, niż być powinno... Przekleństwo? Niedopite wino lśniło czerwienią w blasku żyrandoli... Przypomniała sobie krew spływającą z kącika sinych ust, krew na długich, bladych, zimnych jak lód palcach...
Inne palce, ciepłe i silne, chwyciły jej ramię. Alex uśmiechała się promiennie.
- Chodźmy coś zjeść. – Pociągnęła ją do stołu. – O rany... to jest... Czy oni mają tu coś, co wygląda na jedzenie...
Wielka, czarna ośmiornica leżała sobie, otoczona nadzianymi na wykałaczki kawałkami swoich krewniaczek oraz cząstkami owoców. Jej oczy z wyrzutem wpatrywały się w obie dziewczyny. Na talerzu obok leżała sterta czegoś, co chyba było kanapkami, bardziej jednak przypominało miniaturowe dzieła sztuki awangardowej. Alex wyglądała na kogoś, kto w żadnym wypadku nie wziąłby do ust czegoś, co wygląda, jakby nadal żyło, ani czegoś, czego składu nie była pewna. Twilight przeciwnie, mogłaby zjeść wszystko, byleby tylko nie było koloru czerwonego.
- No i? Jak tam mieszkasz?
Twilight podniosła oczy znad kanapki z zieloną pastą i kawałkiem jakiegoś żółtego owocu.
- Nie rozumiem...
- No, u ciebie. Co robisz. Kiedy masz wolne.
-Czytam... uczę się...
- A poza tym? Wychodzisz kiedyś na miasto? Masz jakieś hobby? Widujesz kogoś, poza swoim pater?
Bombardowana pytaniami, Twilight miała ochotę uciec. Alex wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Ile miała w sobie energii... Tak wiele, że mogłaby obdzielić nią je obie i jeszcze by zostało...
- Czy ty w ogóle żyjesz? – Alex przechyliła głowę. – Bo wyglądasz, jakbyś umarła trzy lata temu.
- Nie wyglądam na nieumarłego...
- Nie... – Młodsza dziewczyna zerknęła w stronę Victorii, nadal dyskutującej z Julianem. – Rany, ja nigdy tego nie zrozumiem...
- A ja chciałabym wiedzieć, jak to jest... Jak to jest, Alex? Kiedy się zakochasz?
- Nie wiem. Sądzę, że dla każdego miłość jest inna.
Twilight skinęła głową. Nie to zamierzała usłyszeć. Nie wiedziała co prawda, jakiej odpowiedzi oczekiwała, lecz miała nadzieję, że Alex jej powie. Jak to jest.
Bo widziała, widziała miłość i uwielbienie w każdym spojrzeniu i ruchu Alex, gdy Caeron podszedł do nich i pociągnął swoją uczennicę do pierwszego tego wieczoru tańca. Jedna ciemna dłoń spoczęła na talii dziewczyny, druga ujęła jej rękę. Muzyka rozbrzmiała głośniej i pary zawirowały na parkiecie. Alex, prowadzona przez swego mistrza, poruszała się lekko, jej stopy zdawały się nie dotykać ziemi. Jej twarz promieniała. Oboje byli najpiękniejszą parą na sali.
Osamotniona, Twilight wycofała się z powrotem do stołu. Kieliszek jakoś sam trafił do jej ręki. Tym razem wino było białe, równie słodkie, jak poprzednio, lecz o lżejszym, kwiatowym zapachu. Przyjemne ciepło rozlało się po ciele dziewczyny. Patrząc, jak pozostali goście tańczą, oparła się o wiodące na balkon drzwi. Ciepło jej wnętrzu, zimne szkło za plecami – uczucie dziwne, ale nie przykre. Muzyka dźwięczała jej w uszach, światła migotały przed oczami...
Nie upiła się tego wieczora. Może i dobrze, bo nie miała ochoty widzieć siebie pijanej. A i myśli, które przychodziły jej do głowy pod wpływem tego kieliszka wina i następnego, który wypiła już później, nie były myślami, których by chciała. Tańczyła z Julianem, miłym, przystojnym, dowcipnym mężczyzną. Raz poprosił ją do tańca Caeron Mustai i mogła na własnej skórze poczuć to, co czuła Alex... Nie, to nie była prawda. Nigdy nie czułaby tego samego. Niezależnie od tego, jak przystojnym i pociągającym mężczyzną był primus, Twilight nie kochała go i dreszcz, który w niej wywoływał był inny... I myśl o innych dłoniach, przerażająca i niepokojąca, podążała za dziewczyną cały wieczór. Nie, nie powinna była pić...
Potem, gdy minęła już północ, gdy część gości zdążyła już odejść lub zniknąć w pokojach, ona wciąż siedziała, opierając się o drzwi balkonu. Obraz Alex, najjaśniejszej gwiazdy wieczoru, obraz pocałunku, jaki złożył na ustach dziewczyny jej mistrz, nie mógł zniknąć sprzed oczu Twilight. Widziała ich, stojących na tle nieba rozjarzonego od sztucznych ogni, objętych mocniej, niż przystoi mistrzowi i uczennicy. Nie przejmowali się tym, że łamią zasady. On był w końcu primusem domu, Alex, wedle prawa, należała do niego, tak jak uczeń zawsze należy do mistrza. Należała do niego sercem i ciałem i teraz gdzieś tam w jednym z pokojów wplatała palce w jego czarne włosy i całowała jego ciemną skórę...
Twilight zadrżała. Nie, nie powinna sobie tego wyobrażać... Wybiegła z sali i przemknęła hotelowym korytarzem. Zduszony krzyk, który dobiegł zza jednych z drzwi, był jakby ilustracją jej wcześniejszych przemyśleń. Alex? Rebeca? Geneva? Victoria? Twilight nie chciała wiedzieć. Weszła do łazienki i odkręciła wodę.
Zanurzyła się w wannie aż po czubek głowy, zamknęła oczy. Resztki alkoholowego zamroczenia uciekły, ale niepokój pozostał. Czemu ciągle czuła ten dotyk? Im bardziej próbowała wyprzeć go z pamięci, z tym większa intensywnością uczucie powracało. Dotyk i spojrzenie, zimne i błękitne. Powracały za każdym razem, gdy zamykała oczy, za każdym razem, gdy próbowała nie zasnąć. W snach wracał koszmar, na jawie – widmo błękitnych oczu. Bez końca, jakby miały ją doprowadzić do szaleństwa, ten czarny kształt i te oczy.
„Namieszali mi w umyśle” – pomyślała, wychodząc z zimnej już wody. „Najpierw oni, a teraz... teraz on.”
Oparła dłonie na umywalce, spojrzała w lustro. Ile z tego, co widziała było nią samą, ile stworzyli inni? Ile uwarunkowań wpleciono w jej umysł?
Na korytarzu rozległy się kroki, skrzypnęła deska w podłodze. Dziwne. W takim hotelu nie powinno być skrzypiących desek. Dziewczyna, przerażona, odskoczyła, poślizgnęła się na mokrych kafelkach i uderzyła siedzeniem w podłogę. Kroki zatrzymały się.
- Czy coś się stało? – spytał męski głos.
- N... nie... – jęknęła, rozcierając pośladki. I tak zakończyły się te nieprzyjemne przemyślenia... W sumie dobrze.
Nie miała ochoty spać. Miała ochotę napić się herbaty. Ubrała się i wyszła z łazienki.
Dochodziła już piąta, za oknami było nadal ciemno. Hotelowa kuchnia była pusta i cicha, obsługa najwyraźniej doszła do wniosku, że nie ma obowiązku dalej siedzieć w pracy, niezależnie od tego, jak wiele goście zapłacili za zorganizowanie imprezy. Może gdyby Twilight poszukała, znalazłaby kogoś, ale nie widziała w tym sensu. Znalazła elektryczny czajnik i napełniła go wodą.
Drzwi kuchni poruszyły się znowu. Twilight spojrzała w ich stronę. Geneva bez biżuterii i makijażu wyglądała mniej olśniewająco, mniej odlegle. Uśmiechnęła się, a dziewczyna niepewnie odwzajemniła ten uśmiech.
- Mogę się dosiąść?
- Proszę – powiedziała Twilight, lecz odsunęła się ostrożnie, gdy kobieta siadła na ławce.
- Nie miałyśmy okazji porozmawiać.
- Nie, nie miałyśmy.
- Widzę, że znajdujesz wspólny język z Alex. To dobrze.
„Teraz dobrze, ale co było kiedyś?” – pomyślała. „To ty pozwoliłaś im chować mnie pod kloszem, ty nie powiedziałaś mi wszystkiego, prawda? I co teraz? Chcesz mi zdradzić, że moim ojcem był Wielki Zły Demon?”
Podniosła głowę i spojrzała Genevie w oczy.
- Co chcesz mi powiedzieć?
- Zrobiłaś się pewna siebie.
- Nie. Ale mam dość. – Przełknęła ślinę. – Chcę odejść.
Geneva skinęła głową. Wiedziała? Przeczuwała?
- Twilight, nie sądzę, by twój mistrz chciał twego odejścia, ale nie sądzę też, by były powody, by ci na to nie pozwolić.
- Mistrzyni wie więcej, prawda? Mistrzyni to przeczuwała.
Genewa westchnęła ciężko. Nie takiej reakcji spodziewała się po niej Twilight.
- Dziecko, gdybym wiedziała... gdybym wiedziała, co naprawdę jest nie tak... nie tylko z tobą... z Dariusem też... Dziecko, ja cię zatrzymywać nie będę. Jeśli widzisz dla siebie inną drogę – lepiej obierz ją teraz, nim złożysz przysięgę.
Twilight kiwnęła głową.
- To właśnie zamierzam zrobić – powiedziała głosem tak twardym, że zadziwiła samą siebie. Aż do tej chwili nie wierzyła, że będzie umiała podjąć tę decyzję.
***

Drobne, poskręcane literki pokrywające oryginalny dokument w końcu stały się jasne. Michael Lancaster uśmiechnął się, zadowolony z dobrze wykonanej pracy. Kiedy niemal dwa tygodnie temu ściągnięto go do Krakowa i dano ten tekst do przetłumaczenia, nie przypuszczał, że zajmie mu to aż tyle czasu. Ale też ludzie, których poznał na miejscu mieli własne problemy, on zaś uwikłał się w dość dziwną, a na pewno paskudną intrygę. Oto, do czego prowadziła lojalność wobec Tradycji i wierność kodeksowi...
Michael raz jeszcze spojrzał na dokument. Jego treść nie nastrajała optymistycznie. Czy rzeczywiście miała coś wspólnego z dziwnymi wydarzeniami, które ostatnio rozgrywały się na całym świecie? Niedokładne tłumaczenie mówiło o „przełamaniu granicy między Ziemią a Niebiosami”, lecz Michael był o wiele lepszym tłumaczem niż jego poprzednik. To, co trzymał teraz w dłoniach wyglądało jak jedno z licznych proroctw o końcu świata.
Na dole trzasnęły drzwi, po chwili dwie pary stóp zatupotały na drewnianych schodach. Drzwi pokoju Michaela otwarły się na oścież i stanęła w nich Alex. Mężczyzna wcale się nie zdziwił. Po takim koncercie trzaskania i tupotów nie spodziewał się nikogo innego. Co prawda dziewczyna opuściła miasto jeszcze przed nowym rokiem, a więc dobry tydzień temu, ale miała w końcu mistrza, który mógł ją w każdej chwili teleportować. Alex uważała cały świat za swój plac zabaw.
- Witam. – Michael lekko skinął głową.
- O, a to jest Michael Lancaster, bani Criamon – oznajmiła Alex osobie, która weszła za nią do pokoju.
Dziewczyna, w tym samym mniej więcej wieku co jej koleżanka, stała na progu. Jasna, okrągła twarz, złociste loki i niebieskie oczy nadawały je wygląd porcelanowej lalki. Z pewnością była mniej śmiała i pewna siebie niż Alex, co mężczyzna stwierdził z wyraźną ulgą.
- To jest Twilight. Zabrałam ją, żeby zobaczyła miasto i poznała ludzi. Musi się rozerwać, bo stale siedzi w zamknięciu... O, co to jest? – Zielonooka dziewczyna chwyciła dokument i zaczęła odcyfrowywać litery. Szło jej to słabo, choć zarówno pismo, jak i język, przypominały znany jej arabski. – To nie ma sensu – stwierdziła w końcu, zawiedziona.
- To był oryginał – wyjaśnił mężczyzna. – Tu mam tłumaczenie. – Wskazał na ekran laptopa.
Ponieważ Alex, mimo wyraźnego zainteresowania tekstem, nie zamierzała do niego podchodzić, zaczął czytać. Obie dziewczyny przysłuchiwały się z zainteresowaniem, Twilight nawet ze zbyt wielkim. Przez moment Michael miał wrażenie, że coś z nią jest nie tak. Nie spuszczając wzroku z ekranu, nakreślił palcem krąg. Kiedy spojrzał na dziewczynę, przekonał się jednak, że wrażenie było mylne. Wpatrzona w niego, na krześle siedziała najzwyczajniejsza młoda kobieta pod słońcem. Owszem, magini, owszem, wyglądająca na zagubioną, lecz niewątpliwie człowiek. Mężczyzna otrząsnął się. To musiało być złudzenie wywołane zbyt długim siedzeniem nad tymi wszystkimi papierami.
- I? – spytała Alex, gdy skończył czytać.
- Trudno powiedzieć... Z jednej strony mamy tu swoiste genesis według Nephandi, z drugiej strony możemy odebrać to jako oskarżenie wobec magów... Może nawet wobec Technokracji, bo choć sama Unia powstała dopiero w piętnastym wieku, to przecież grupy o podobnych poglądach istniały już na długo przed naszą erą... Wieszczka, której słowa przytoczone są w tym tekście wydaje się utożsamiać chaos ze zniszczeniem... – Zerknął najpierw na jedną, potem na drugą dziewczynę. Alex zdążyła znudzić się wykładem, lecz jej koleżanka słuchała w skupieniu, wpatrzona w ruchy jego warg. Wzdrygnęła się lekko i zmrużyła oczy, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się.
Mężczyzna skończył tłumaczenie. Alex wstała i pociągnęła Twilight w dół po schodach. Jasnowłosa dziewczyna szła pomału, ale nie opierając się. Jej spokój był bierny.
Po chwili z kuchni dał się słyszeć donośny głos Alex. Michael zatęsknił za spokojem. Nazbyt się do niego przyzwyczaił przez tych kilka dni. Powinien był wziąć poprawkę na to, że Alex najwyraźniej znajdowała upodobanie w zawracaniu głowy jemu i pozostałym. Kiedy on i młoda Janissary poznali się kilka tygodni temu, przypuszczał, że będzie to znajomość krótkotrwała. Bo też należeli do dwóch różnych światów. On był naukowcem, od tych członków Porządku Hermesa, którzy zajmowali się polityką, wolał trzymać się z dala. Wiedzę cenił wyżej niż siłę, a używanie magii do walki uważał za głupotę. Alex wręcz przeciwnie – jej mentor już z daleka roztaczał aurę władzy i ambicji. Sama dziewczyna wyznawała zasadę „kto jest szybki, ten jest żywy”, a do wielowiekowych hermetycznych tradycji miała lekceważący stosunek. Jej wiedza okultystyczna składała się z samych dziur i Michael miał wrażenie, że są to dziury po kulach, zupełnie jakby nadpobudliwa magini przez przypadek przestrzeliła sobie mózg. Cóż, nawet Technokraci przyznają, że bez mózgu da się żyć. Gorzej z myśleniem.
„Gdyby Alex podzieliła się swoją energią z koleżanką, nic by nie straciła” – pomyślał, ubierając płaszcz i wychodząc. Musiał oddać dokument i planował wreszcie zabrać się za przeszukiwanie biblioteki. W końcu po to właśnie tu przyjechał...
Wychodząc, minął Dorianę. Kobieta wróciła właśnie albo z wykładów, albo z biblioteki. Poniekąd Mówczyni Marzeń nadawałaby się na Hermetyczkę lepiej, niż Alex... cóż...
Gdy Michael wyszedł z domu, Alex i Twilight siedziały w kuchni. Młodsza dziewczyna wyciągnęła olbrzymi album ze zdjęciami ze swoich wakacji. Starsza słuchała i kiwała głową. Zachowywała się tak przez cały dzień. Wszystko ją interesowało, chłonęła każdy, najmniejszy nawet szczegół. Najpierw zwiedzanie miasta, potem obiad w McDonaldzie, w końcu kino – za każdym razem Twilight chłonęła wrażenia każdą komórką ciała. Wszystko było dla niej nowe i ciekawe, nawet, jeśli okazywała swój entuzjazm zupełnie inaczej, niż Alex.
- Rozumiesz, Daniela twierdzi, że będziemy mieli koniec świata – stwierdziła Alex, zamykając pierwszy album. – Podobno wampiry wierzą, że się obudzi ten gostek, który ich stworzył i przyjdzie ich wybić... albo jakoś tak... Danieli tylko wampiry w głowie...
Twilight kiwnęła głową, zerkając w kierunku otwierających się właśnie drzwi. Wysoka kobieta o rysach rdzennej amerykanki wślizgnęła się do pomieszczenia.
- Cześć Doriana! – Alex spojrzała na nowoprzybyłą, poczym ułożyła na stole kolejną partię zdjęć. – To jest Twilight. – Wskazała na swoją towarzyszkę. – Daniela ogólnie ma nie po kolei w głowie, jak można uznawać się za faceta... O, to jest zdjęcie z safari w Afryce, ten chłopak był śmieszny, ale przynajmniej mi pomógł...
Za oknem panował zimowy zmrok, w świetle latarni spadający śnieg lśnił delikatnie. Twilight słuchała głosu Alex i szelestu spódnicy kręcącej się po kuchni kobiety. Było tak dziwnie spokojnie... Zupełnie, jakby wszystkie te rzeczy, o których mówił jasnowłosy Anglik nigdy nie istniały. Miasta zasypane piaskiem, demony czyhające w mroku by wedrzeć się do ludzkiego świata, ich słudzy, upadli magowie, Rękawica, poszarpana czy to w sposób naturalny, czy to za sprawą magów, demonów lub innych istot, stare pergaminy i przepowiednie – to wszystko wydawała się bardzo odległe. Kuchnia, oświetlona lampą o mlecznym kloszu, wypełniona wonią świeżo zaparzonej herbaty, stanowiła odrębny świat.
Tej nocy jednak Twilight przekonała się, że ciemność jest bliżej, niż można by przypuszczać. W głębi jej samej, w jej własnych snach. Znów ten sam koszmar, pełen szeptów i krzyków w korytarzach z kości i martwej, wyczekującej ciszy na zewnątrz.
Obudziła się, jak zawsze krzycząc, na cudzym łóżku, w ciemnym, obcym pokoju, pełnym nieznajomych kształtów. Gdy uspokoiła się już i zorientowała, że to nie ciąg dalszy koszmaru, a mały pensjonat w Krakowie, drzwi jej pokoju były już otwarte, zaś na progu majaczyły sylwetki Alex, Dorianne i Michaela.
Patrzyła na nich przepraszającym i przerażonym zarazem wzrokiem, oczekując, że zaraz wrócą do swoich pokojów. Zamiast tego jednak zebrani tłoczyli się w drzwiach, jakby zastanawiając się, które z nich powinno wejść jako pierwsze. W końcu Alex minęła pozostałych i przekroczyła próg.
- Ja się nią zajmę – oznajmiła. Michael i Dorianne jeszcze przez chwilę wahali się. – Wiem, co czuje – dodała, niezmiernie przekonywująco, i zamknęła drzwi.
Podeszła do łóżka i usiadła na jego brzegu.
- Koszmary? – bardziej stwierdziła, niż spytała.
Twilight skinęła głową.
- Przyzwyczaiłam się – powiedziała cicho.
Alex przysunęła się i otoczyła ją ramionami. Twilight zesztywniała w jej objęciach.
- Do tego nie można się przyzwyczaić – szepnęła Alex.
-Można. To tylko obrazy... Ciemny kształt na niebie... – Zawahała się. – I dotyk...
Twarz Alex zastygła.
-Rozumiem cię – powiedziała dziewczyna pomału.
„Nie” – przemknęło Twilight przez głowę. „Wydaje ci się... ale...” - Pamiętała Alex uciekającą przed dotykiem, odsuwającą się od wszystkich mężczyzn, za wyjątkiem swojego mistrza. Domyślała się, że Alex sądzi, iż skrzywdzono je w ten sam sposób. Tylko że zimny dotyk w snach Twilight był nowym elementem. Wspomnieniem pewnego spotkania, które nigdy nie powinno było mieć miejsca.
Zamknęła oczy i wtuliła policzek w szyję drugiej dziewczyny. Ramiona Alex były przyjemnie, uspokajająco ciepłe.
- Wiesz. – Twilight uniosła nagle głowę i spojrzała w zielone oczy. – Ja chcę odejść. Opuszczę Porządek Hermesa.
Alex zamrugała, zaskoczona, pełna niedowierzania. Dla niej, noszącej na plecaku przypinkę z napisem „Ave Hermes”, ślepo posłusznej swojemu mistrzowi, nie do pojęcia było, że ktoś mógłby chcieć odejść. Członek domu Janissary miał być wierny Caeronowi Mustai, zaś Caeron Mustai był wierny Kodeksowi. Jeśli należałeś do Porządku, musiałeś złożyć przysięgę, jedno wiązało się z drugim nieodwracalnie. Tymczasem Twilight chciała odmówić. Odrzucić wszystko, czego nauczyła się w ciągu siedmiu lat spędzonych pod opieką Dariusa.
- Czemu?
- Nie złożę przysięgi, bo nie chcę być krzywoprzysięzcą.
- Sądzisz, że mogłabyś ją złamać?
„Nie. Złamałabym ją. Lub tą drugą, którą złożyłam.”
- Nie wiem. Możliwe. Nie chcę ryzykować.
- I co zamierzasz zrobić?
- Szukać.
- Czego?
Twilight zawahała się.
- Czegoś, co pozwoli mi znaleźć odpowiedź – rzekła. – I może wrócić. Kiedy to znajdę dowiem się. – „Dowiem się, co zrobiłeś z moją głową, dowiem się, czego ode mnie chcesz.” – I może wtedy wrócę – zakończyła.
Alex w milczeniu kiwnęła głową.
***

Mimo nocnej rozmowy ranek powitał je obie wyspane. Ubrały się i, ku niezadowoleniu pozostałych lokatorów pensjonatu, opuściły budynek trzaskając drzwiami. Alex postanowiła przedstawić Twilight swojego kolejnego znajomego, pojechały więc za miasto, do miejsca, gdzie na terenie poczerniałego ze starości drewnianego kościółka znajdował się Węzeł.
Twilight musiała przyznać, że nigdy dotąd nikt nie interesował się nią tak bardzo. Od poprzedniego ranka, od chwili, gdy Alex zjawiła się w jej domu, dziewczyna czuła, jakby nagle znalazła się w centrum uwagi. Miasto było przepiękne, znajomi Alex – mili, choć jasnowłosego chłopaka o trudnym do wymówienie imieniu, mieszkającego na plebani opuszczonego kościoła sama dziewczyna nie lubiła. Można było łatwo zapomnieć. Może za łatwo.
Kiedy w samym środku śnieżnej bitwy miedzy Alex a Grześkiem przed kościółkiem zaparkował samochód, Twilight miała okazję pierwszy raz zobaczyć osobę przedstawiającą się nazwiskiem Daniel Świętojański.
Średniego wzrostu, o równo przyciętych czarnych włosach, w prostokątnych okularach na bladym nosie, Daniel naprawdę wyglądał na mężczyznę. Gdyby Alex nie powiedziała jej tego wcześniej, Twilight nie domyśliłaby się, że ma do czynienia z kobietą.
Specjalista od wampirów... Dziewczyna powiodła za nim wzrokiem. Blady i ubrany na czarno, o nieporuszonej twarzy, Daniel bez trudu sam mógłby zostać wzięty za jednego ze Spokrewnionych. Eutanatos. Alex panicznie bała się Eutanatosów, twierdząc, że jeden z Magów Śmierci próbował ją kiedyś zabić. Sama Twilight nie sądziła jednak, by ta właśnie osoba miała jakiś powód, by wyciągnąć pistolet i strzelić jej w głowę. Prędzej udzielić informacji...
Daniel był spokojny, nieco z góry patrzył na zachowanie Alex i Grześka, zrzucających na siebie kolejne zwały śniegu z dachu plebani. Perfekcyjny, nienaganny, zimny jak głaz, traktował całą trójkę jak dzieci, którymi ostatecznie wciąż byli – przynajmniej jeśli chodzi o wiek. Jego ciemne oczy były ostre jak skalpel i dziewczynie łatwo było wyobrazić sobie, że Daniel tnie powierzone mu zwłoki samym spojrzeniem. Nie przypominał nikogo, kogo Twilight spotkała do tej pory.
Przystanęła, zanurzona po kolana w śniegowej zaspie, i zaczęła zastanawiać się, jakie dokładnie zadać pytanie temu „specjaliście od wampirów”. Nim jednak podjęła decyzję, Alex chwyciła ją za ramię. Nadeszła pora ich powrotu.
Zeszły na dół, do podziemi kościoła. Tu, w romańskiej piwnicy o ścianach z grubo ciosanego kamienia, znajdowało się centrum węzła. Tu bez większej obawy można było otworzyć portal łączący to miejsce z domem Dariusa Moley.
Jeśli i tak mam odejść – myślała, gdy czekały, aż ich mistrzowie otworzą portal – To przecież mogę...
Przestrzeń zafalowała i otwarła się przed nimi. Przez szparę Twilight widziała znajomą pracownię, blask świec i zarysy kręgów na podłodze.
- Alex – spytała na moment przez przejściem. – Zamierzasz tu wrócić?
Druga dziewczyna kiwnęła głową.
- Alex... Zaczekaj na mnie. Wezmę tylko moje rzeczy... mam sprawę do Danieli.






Do spisu treści       Poprzedni rozdział      Następny rozdział

Uwagi?   Zajrzyj