ZMIERZCH


KSIĘGA I - CIENIE



Rozdział 4. Tropem Śmierci

Nazwisko mężczyzny było praktycznie nie do wymówienia. Steiner nigdy dotąd nie miał do czynienia z Polakami, znał ich bardziej z opowieści – a te w równie wielu wypadkach były niepochlebne, co mijające się z prawdą. Inkwizytor był dość inteligentnym człowiekiem, by wiedzieć, że rzeczywistość nie jest aż tak czarno-biała, jak pragnęlibyśmy ją widzieć. Bóg zwykł sprawdzać ludzką wiarę i wolę, a nie wszyscy mieli siłę by oprzeć się każdej pokusie. Grzechy leżą w ludzkiej naturze, lecz w ludzkiej naturze leży też naprawianie swoich błędów. Jego zadaniem nie było naprawianie słabości bliźnich, a ochrona ludzi przed czymś o wiele gorszym niż ich własne grzechy. Tak więc, jakiekolwiek nie byłyby krążące miedzy oboma narodami stereotypy, uprzedzania, winy i przywary, nie jego zadaniem było je oceniać. Miał znaleźć jakiś ślad, dla swoich współpracowników, dla Generał i dla całej ludzkości. Człowiek, z którym rozmawiał, był czymś więcej, niż wypadkową stereotypów i niemożliwym do wymówienia nazwiskiem. Miał duszę, a Steiner musiał tylko rozpoznać, jakie myśli i uczucia się w niej kłębią.
- Cieszę się, że zgodził się pan na to spotkanie.
- Obawiam się, że nie będę miał wiele do powiedzenia – rzekł mężczyzna, stawiając na stole herbatę. – Ale proszę pytać.
- Jest pan operatorem kamery na planie serialu „Oddział 6”. – To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
Mężczyzna potwierdził skinieniem głowy, równocześnie wyciągając w kierunku gościa cukierniczkę. Steiner wsypał dwie łyżeczki cukru i zamieszał. Herbatę gospodarz podał w szklankach – czegoś takiego inkwizytor nigdy jeszcze nie widział. Dziwaczny zwyczaj. Szklanka tkwiła w metalowym, wyglądającym dość antycznie, koszyczku z uszkiem. Całe mieszkanie operatora było mieszaniną nowoczesności z takimi właśnie zgrzytami, elementami z innej epoki – a może z innego świata?
- Chodzi mi o wasz listopadowy pobyt w Giebelheim w Austrii. Kręcili państwo odcinek serialu, ale z tego co wiem, na planie wydarzyło się parę dziwnych rzeczy...
Mężczyzna zmarszczył brwi, zastanawiając się.
- Cóż, panie Steiner... Trudno mi będzie udzielić panu wyczerpujących informacji. Problem w tym, że na planie filmowym zawsze jest chaos, a tam chaos był wyjątkowy. Parę osób „z zewnątrz”... no i jeszcze ten wypadek. – Mężczyzna skrzywił się.
- Wypadek? – Oczy inkwizytora zabłysły z zainteresowania.
- Jeden z pistoletów na planie okazał się nie być atrapą. Nasz główny technik zginął.
Coś w głosie operatora nakazało wyczulonemu na wszelkie niuanse inkwizytorowi nie wierzyć w jego słowa. Strach i niechęć – nieraz spotykał się z tymi uczuciami, choć zazwyczaj były one skierowane wobec niego. Tym razem ich obiektem był ktoś nieobecny. Osoba, która trzymała wtedy pistolet?
- Jak rozumiem, ofiara wypadku była osobą od dawna związaną z ekipą?
- Owszem. Był naszym głównym technikiem, miły facet, uwielbiał kryminały... Ale czemu to pana interesuje? Podejrzewa pan, że jego śmierć może mieć coś wspólnego z pańską sprawą? Jeśli tak, to jest pan w błędzie – to ostatnie zdanie wymówił z naciskiem, który Steinerowi wydał się podejrzany. – Jakie ma pan właściwie poszlaki, że osoba powiązana ze śmiercią pańskich współpracowników przebywała wtedy na planie?
- Moją intuicję, panie Pieschchala. Może to niewiele, ale mnie wystarczy. Muszę zbadać każdą ewentualność.
- Nie mam obowiązku panu odpowiadać – oznajmił niechętnie operator.
- Owszem. – Steiner uśmiechnął się najbardziej budzącym zaufanie ze swoich uśmiechów. – A ja nie mam prawa zmuszać pana do odpowiedzi. Jeśli uzna pan, że któreś z moich pytań powinno pozostać bez odpowiedzi, po prostu przejdziemy do następnego.
Spokojny ton i uśmiech zawsze działały przekonywująco w takich sytuacjach. Operator uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, że pomogę pańskiej intuicji.... Wie pan, wiem, jak to jest stracić kolegę z pracy – Maciek był miłym facetem i ten wypadek nie był przyjemny dla nikogo z nas. Gdybym mógł cos zrobić w tej sprawie... tak też w pełni rozumiem pana postawę.
- Czyżby na planie pojawiały się jakieś... konflikty? – spytał Steiner nie kryjąc zainteresowania
- Nic poważnego, choć miedzy aktorami jest pewne... napięcie. Czasem mam nawet wrażenie, że większe, niż normalnie między ludźmi pracującymi razem. Parę osób sprawia wrażenie, jakby cała sprawa w ogóle ich nie interesowała... Rozumie pan, ja nie ukrywam, że liczę na karierę. Skończyłem szkołę filmową w Łodzi i co mam do wyboru? Ambitne filmy, których nikt nie ogląda albo nudne ekranizacje lektur szkolnych. Ani jedno ani drugie mi nie odpowiada. Mam dziewczynę z którą chciałbym się ożenić, kiedy wszystko między nami się ustabilizuje... Przepraszam. Moje sprawy osobiste nie mają nic do rzeczy. Chodzi o to, że parę osób...
W ten sposób Steiner dowiedział się wielu nieprzydatnych rzeczy. Słuchał jednak z cierpliwością, w głębi duszy prosząc Boga o radę. Może się mylił, może podszepty jego intuicji były tylko złudzeniem, może miały odciągnąć go od czegoś naprawdę istotnego, może podążał fałszywym tropem? Parę razy podczas rozmowy jego dłonie same z siebie zaciskały się zbyt mocno, a paznokcie niemal wbijały się w skórę. Przeczucie nadal go jednak nie opuszczało – diabelska istota miała związek z tym miastem, on musiał tylko go znaleźć, łapiąc się jedynej posiadanej poszlaki. Ze wszystkich informacji udzielonych mu przez operatora tylko jedna wydawała się istotna – ta, że jednym z niezadowolonych aktorów był André Ahrn. André Ahrn, który miał bladą cerę i nosił czarne ubrania.
***

Oficjalne, umieszczone w internecie informacje o aktorach były skromne. Najdłuższa, za sprawą jego filmografii, była strona Fei Longa. Fani opisali wszystko, co wiedzieli, gdy Steiner jednak porównał dane z tym, co przesłały mu jego kontakty, przekonał się, że nie wiedzieli nawet połowy. Były w biografii aktora ciemne plamy. Jego dziadek, Japończyk, należał do yakuzy, jego chiński ojciec miał ponoć powiązania z triadą. Sam Fei Long przebywał przez pewien czas, jeszcze zanim zaczął właściwą karierę filmową, w Japonii. Nie wiadomo co tam robił, ale ponoć kontaktował się z dziadkiem. Wiadomości były dość dobrze ukryte, więc aktor nie chciał ich ujawnienia.
Kolejna osoba była nie mniej podejrzana. Rayan Shade, przybrany brat Feia. Syn policjanta i zmarłej w pożarze fizyczki, bardzo bogaty – oficjalnie większość jego fortuny pochodziła z dobrze ulokowanych pieniędzy. Pytanie – ulokowanych w czym? Wymieniane nawet na stronach fanowskich zainteresowanie bronią było co najmniej podejrzane. Kontakty twierdziły, że mężczyzna miał niejasne powiązania z jakąś gildią płatnych zabójców. Kolejny sympatyczny facet, jednym słowem. Do całej tej litanii przewinień Steinerowi brakowało jedynie tego, co interesowało go najbardziej – powiązań z istotami ciemności. Tego jednak nie umiał wyśledzić żaden z kontaktów.
Weronika Danro, oficjalnie narzeczona Fei Longa. Polka z pochodzenia, zarządzająca nocnym klubem. Pracę dostała, jak przypuszczano, przez łóżko. Rolę w filmie zapewne też, choć w tym wypadku... Nie można było jednak wykluczyć, że jej zaręczyny były tylko chwytem reklamowym. Poza tym czysta. I jeden ciekawy fakt – miała siostrę bliźniaczkę, studentkę teologii.
Ariel Virdido, pochodzący z francuskiej rodziny o żydowskich korzeniach, co jednemu z jego kontaktów wybitnie nie przypadło do gustu. Jedyną informacją, której brakowało w oficjalnej biografii było to, że przebywał kiedyś w szpitalu psychiatrycznym.
Dwie ostatnie osoby były co najmniej dziwne. Pierwsza, Dorianne Daves lub też Dorianne Blackeagle, na pierwszy rzut oka była aż nazbyt normalna. Urodzona w osadzie na granicy USA i Kanady. Studia antropologiczne. A potem... Jak godziła karierę filmową z planami kariery naukowej? Chyba nie podchodziła do projektu z równym entuzjazmem, jak pozostali – o tym zresztą wspominał Pierzchała. Parę niuansów nie zgadzało się...
No i André Ahrn. O nim ani Steiner, ani żaden z jego kontaktów nie znalazł dosłownie nic. Jakby młody mężczyzna nie istniał. Strzępy informacji sugerowały, że jest w jakiś sposób powiązany z Arielem Virdido. Że jego ojciec był Polakiem, a matka – Francuzką. Że udział jego w projekcie jest właściwie przypadkiem. Jedyne zdjęcia, do których Steiner miał dostęp, były kadrami z filmu. Nie wiele było na nich widać – ale twarz młodego mężczyzny nie była blada w naturalny sposób. Tu przeczucie Steinera nie mogło się mylić. To nie był człowiek.
Dopił zimną kawę. Nadal czuł się niewyspany, lecz mocny napój pozwalał mu jako tako zebrać myśli. Sterta papierów, głównie wydruków z komputera, piętrzyła się na stole w jego kwaterze. Nie chciał zajmować żadnego ze stanowisk cenaculum, ani też nie przepadał za czytaniem z ekranu. Nadal błądził. Tego był pewien. Kluczem był mężczyzna nazwiskiem Ahrn, może druga osoba, o której wspominał operator, znajomy aktorów, Daniel Świętojański. Daniel był jednak o wiele mniej tajemniczy niż André i Steiner zdecydował, że zajmie się nim później, chyba, że próby dotarcia do pierwszego z mężczyzn zawiodą. Jeden z nich dwóch musiał być wampirem.
- To dla pana – usłyszał. Odwrócił głowę. Opat cenaculum stał obok, wyciągając dłoń z kartką. Steiner wyciągnął rękę by odebrać papier. – Co się stało?
Inkwizytor zerknął na wnętrze swojej dłoni. Półkoliste ślady po paznokciach były niemal czerwone. 
- Nieuwaga – mruknął, prędko odbierając kartkę i cofając dłoń.
- Człowiek jest dobry w tym co robi i dyskretny. – Opat nadal przyglądał się dłoni Steinera, ułożonej tak, by nie było widać śladów po paznokciach. Widać niezbyt podobały mu się dziwne nawyki gościa. – Nie wydaje mi się, żeby wiedział o mroku wypełniającym nasz świat, a jeśli wie, nie zadaje zbędnych pytań. Przede wszystkim jest zawodowcem, współpraca z nim jest kosztowna, ale warta wydanych pieniędzy.
- Dziękuję.
- Znalazł pan coś ciekawego w kronice? – Opat wskazał opasły tom leżący na stole między kawą a stertą wydruków.
Steiner zaprzeczył.
- Na razie muszę rozprostować kości, siedzenie w jednym miejscu nie służy dobrze zwłaszcza ludziom w moim wieku. – Zdjął okulary i schował je do futerału. Mimo upływu lat udawało mu się utrzymywać sprawność fizyczną, jego oczy jednak nie były już tak bystre, jak kiedyś. Do szkieł kontaktowych nigdy się nie przekonał i czytając zakładał zawsze okulary. – Przejdę się, zadzwonię do tego detektywa... – Przeciągnął się, czując, że wszystkie mięśnie ma zesztywniałe. – Dziękuję.
Pozostawił cenaculum i wyszedł na nieprzyjemną, zupełnie niezimową chlapę. Ocieplenie, które przyszło rano, stopiło śnieg, jeszcze wczoraj pokrywający Planty. Ostało się tylko kilka odgarniętych z ulic stert, czarnych od spalin i soli. Kałuże zaczynały już zamarzać, ale nikt nie kwapił się z posypaniem ich czymkolwiek, tak więc przechodnie ślizgali się raz po raz na oblodzonych chodnikach. Jedynie ulicą jechała pomału piaskarka, za nią zaś ciągnął sznur samochodów.
Przespacerowawszy się trochę i odetchnąwszy lodowatym powietrzem, usiadł na brzegu nieprzyjemnie mokrej i zimnej ławki i wykręcił numer. Męski głos w słuchawce był nieco zaspany, jak głos każdego, kto pracuje nocami.
- Panie Kalicki, moje nazwisko Jurgen Steiner, dostałem pański numer, jest pan ponoć kompetentną osobą i mógłby mi pan pomóc.
Mężczyzna z drugiej strony słuchawki ziewnął głęboko.
- Przepraszam najmocniej.
- Nic się nie stało. Wiem, jak to jest, kiedy się pracuje w tym zawodzie. Przejdę do interesów, jeśli pan pozwoli? Prowadzę śledztwo i potrzebuję wsparcia kogoś znającego miasto, jeśli nie ma pan aktualnie innego zlecenia, rzecz jasna.
- Moglibyśmy się spotkać i pogadać, mam wolne, wie pan, przed świętami ludzie wolą się nie zdradzać – Z tonu jego głosu można było wyczytać uśmiech. – więc piję dziś w Planecie Marzeń. To na Starowiślnej, luksusowy klub, ale mam zniżkę, pracuję czasem dla właścicielki.
Robiło się ciekawie. Planetą Marzeń zarządzała Weronika Danro. Jeśli detektyw był jej znajomym, zapewne wiedział coś więcej na temat interesującej Steinera osoby. Bóg nie opuścił swojego sługi, podsuwając mu kolejna wskazówkę. W głębi ducha inkwizytor podziękował Stwórcy.
Bardziej byłby wdzięczny, gdyby nie musiał odwiedzać tego siedliska grzechu, w którym umówił się z Kalickim. Ludzie wypełniający klub mieli w pogardzie nie tylko czas refleksji związany z adwentem, ale i zwykłą moralność. Nazbyt głośna muzyka, której pulsowanie niewiele miało wspólnego z pięknem czy sztuką, jaskrawe światła i kilka skąpo ubranych dziewcząt, mimo wczesnej pory siedzących w najlepsze przy stolikach. Przynajmniej nikt nie tańczył. Steiner mógł za to dziękować. Oglądanie tego żałosnego widowiska, nazywanego współcześnie tańcem, byłoby nie do wytrzymania dla jego nerwów.
Bramkarz przepuścił go, gdy tylko inkwizytor poinformował, że ma spotkać się z Mariuszem Kalicki. Sam detektyw, siedzący przy barze, nie pasował do tego wnętrza. Za stary, zbyt konserwatywnie ubrany. Picie wpasowywało się w stereotyp prywatnego detektywa, ale nie picie w takim lokalu. Steiner zastanawiał się, jak naprawdę układały się stosunki Kalickiego z panią Danro. Cóż, nie omieszka tego sprawdzić, jeśli okaże się to istotne dla sprawy.
Mężczyzna rozpoznał go. W końcu obaj pasowali tu jak pięść do nosa. Zaoferował drinka – zapewne już na konto przyszłego honorarium, jednak sam gest by miły. Steiner jednak odmówił.
- Nie piję, panie Kalicki.
- Nie wpisuje się pan w stereotyp.
- Stereotypy ograniczają nasze pole widzenia.
- To prawda, ale lata pracy nauczyły mnie, że prywatny detektyw z alkoholizmem, choćby i tylko pokazowym, budzi większe zaufanie klientów.
- Zapewne nosi pan też prochowiec?
- To zależy od okoliczności. – Kalicki uśmiechnął się. Był młodszy od Steinera, nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat, włosy miał w dziwnym, mysim kolorze, mieszczącym się gdzieś pomiędzy blond a brązowym. Owalna twarz z zaokrąglonym podbródkiem zdradzającym skłonności do tycia, brązowe oczy. Bez prochowca i kapelusza w stylu filmów noir nie wyglądał na prywatnego detektywa. – W grudniu wolę ciepłą kurtkę. Proszę powiedzieć, panie Steiner, co pana sprowadza do tego pięknego kraju i tego pięknego miasta? Obowiązki zawodowe, to wiem, ale jakie?
- Paskudne śledztwo, które kosztowało życie mojego współpracownika. – Skrzywił się, trochę tylko udając. Choć z żadnym z trzech zabitych przez monstrum ludzi nie łączyła go więź emocjonalna, ludzkie życie było ludzkim życiem, a sprawa była wystarczająco osobista. – Teraz tym bardziej chcę dorwać sukinsyna... Na razie jednak straciłem trop a jedyną poszlaką jest osoba mieszkająca w tym mieście – niestety niemal nieuchwytna. – Zmarszczył brwi, zastanawiając się przez chwilę. – Niejaki André Ahrn. Gdyby mógł pan zająć się znalezieniem informacji na jego temat, byłbym wdzięczny.
Kalicki przygryzł wargę. Przez moment Steiner oczekiwał na jakąś wzmiankę o znajomości pana Ahrn z Weroniką Danro, ale nim padły jakiekolwiek słowa, zadzwonił telefon. Detektyw wyjął komórkę.
- Cześć. Nie, jestem u ciebie, nie słyszysz?
Steiner próbował wyłapać choć pojedyncze słowa. Żałował, że nigdy nie zdecydował się na naukę polskiego. Nie mógł jednak wiedzieć, że kiedyś przyda mu się ta umiejętność
- Wpadłem się napić – kontynuował mężczyzna. – I mam spotkanie. Kolega po fachu, prowadzi śledztwo. Co? Acha... Słuchaj, zadzwonię później, dobra. Pa. Szefowa – wyjaśnił, przechodząc znowu na angielski. – Niesamowita kobieta.
- Niewątpliwie – zgodził się inkwizytor, kiwając głową.
- Wracając do sprawy, mogę przyjąć zlecenie.
- Ile?
Kalicki wymienił sumę. Steiner spokojnie skinął głową. Był na to przygotowany. Wszystko, co miało poprowadzić go do celu, było istotne.
- Rozumiem. Przyjmie pan Euro?
- Tak – Detektyw uśmiechnął się. – Interesy z panem to przyjemność. To numer mojego konta – podał Steinerowi kartkę. – Jedna trzecia jako zaliczka, reszta po wykonaniu zadania. Poza tym, miło mi, że mogę pomóc koledze po fachu.
***

Ktoś jeszcze interesował się jej celem. Ktoś chodził po mieście, pytał, próbował znaleźć – z jakiego powodu? Był z Wiednia – nader niepokojące. Nie sądziła co prawda, aby ktoś ze starszych wynajął go specjalnie po to, by śledził jej cel, nie podejrzewała bowiem, aby ktokolwiek znał je plany. Nawet krakowski regent ich nie znał, nie wiedział o tym nawet jedyny jej prawdziwy sojusznik, osoba znajdująca się tak daleko od miasta, jak to tylko możliwe. Ta cześć planu nie wymagała niczyjej współpracy. Nawet książę, udzielając Chandrze Rai zgody na stworzenie potomka, nie wiedział, że kobieta dawno już wybrała odpowiednią osobę. Wcześniej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wszystko było zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach... A jednak wszechobecne siły rozkładu i przypadku, Entropii, starały się pokrzyżować misternie uknuty plan. Od pewnego czasu Chandra Rai była niespokojna. Najpierw to coś, co wydobyto z lochów... potem cała sprawa z Weroniką Danro, zaniepokojoną tajemniczym nocnym gościem, który, o ile Chandra się nie myliła, nie należał do Camarilli. I pogłoski, że jakiś potężny, niezależny wampir kręci się po mieście. Nie, bynajmniej nie ona. Parę czynów, które przypisywano owemu niezależnemu wampirowi zdecydowanie nie było jej dziełem. Zresztą, którejś nocy, jeszcze w listopadzie, była śledzona przez COŚ. Kainitę, niewątpliwie, Kainitę, którego mocy mogła dorównać moc nielicznych zamieszkałych w Krakowie wampirów.
Jej zdaniem sprawa istoty śledzącej Weronikę wiązała się bezpośrednio z tym, co jej cel i jego towarzysze wyciągnęli z lochów. Może ta sama istota śledziła wtedy ją. Może to właśnie ta istota była owym niezależnym wampirem, o którym było tak głośno... To nie nastrajało optymistycznie. Ktoś, świadomie, bądź nie, zagrażał jej planom. Musiała się śpieszyć. Wszystko mogło lec w gruzach w przeciągu kilku dni. A teraz jeszcze ten człowiek...
Chandra uśmiechnęła się. Może jednak uda jej się wykorzystać niesprzyjające okoliczności dla własnych celów. Siły Entropii łatwo poddawały się temu, kto umiał rozpoznać ich układ i odpowiednio go zastosować. Jeśli mężczyzna szukał jej celu – ona pozwoli mu go znaleźć.
***

Nie miał pojęcia, jak długo za nim podążała – wysoka, smukła kobieta w czarnym płaszczu, tak długim, że niemal zasłaniał jej stopy. Przełknął ślinę, odwracając się w jej stronę. Jego umysł wypowiadał słowa modlitwy, dłoń sięgała za połę kurtki.
Kobieta uśmiechnęła się spod obszernego kaptura. Miała pełne, kształtne usta, które można było nazwać zmysłowymi.
- Proszę, nie musi się mnie pan obawiać, jestem pana sojusznikiem – rzekła po angielsku. – Wiem, że trudno będzie mi zaufać, ale mogę panu pomóc. Mamy wspólne cele i wspólnych wrogów – uśmiechnęła się raz jeszcze i zsunęła kaptur z głowy.
Była bardzo piękna, lecz w jej pięknie nie było nic z niebezpiecznej kusicielki. Z twarzy o regularnych rysach spoglądały melancholijne oczy w kształcie migdałów, oczy osoby trapionej przez jakiś trudny do rozwiązania problem. Ciemne, lśniące włosy kobieta miała porządnie zaczesane do tyłu, jej szyję spowijał miękki, śliwkowej barwy szalik.
- Sądzę, że powinna mi pani wyjaśnić parę spraw – powiedział Steiner sucho.
- Może w jakimś ciepłym miejscu? I jasnym. – Rozejrzała się dookoła, jakby czegoś się obawiała. – Wie pan, nocą nie jest bezpiecznie. - dodała, z lekkim drżeniem w głosie.
- Oczywiście. – Głos mężczyzny nadal był suchy. Nie, nie ufał tej kobiecie. Może była jego wrogiem, może kobietą upadłą, choć na to nie wskazywała ani jej twarz, ani ubiór. Zignorowanie jej byłoby jednak głupotą. Bóg da mu mądrość, aby mógł przejrzeć jej zamiary i zdecydować, czy oferta pomocy i informacje o „wspólnych wrogach” są wiarygodne. – Chodźmy.
Nie protestowała, kiedy to on wybrał lokal. Nie nalegała na to, by płacił za nią, sama kupiła sobie herbatę i siedziała teraz, mieszając ją pomału. Raz zerkała na zawartość swojej filiżanki, raz na twarz inkwizytora.
- Przejdźmy do rzeczy.
- Jest pan rzeczowym człowiekiem. To dobrze, ja też nie lubię owijać w bawełnę. Nazywam się Chandra Rai. Tak, jestem cudzoziemką. – Łyżeczka zadzwoniła o brzeg filiżanki. Piękna twarz i ciemne oczy pani Rai odbijały się w złocistym płynie. – I podejrzewam, że cel mojego pobytu tutaj jest wspólny z pańskim.
Steiner zmarszczył brwi. Kobieta była przekonująca, to musiał przyznać. Każdy jej gest, każde jej spojrzenie potwierdzało jej słowa. Intuicja inkwizytora, dar, który otrzymał od Boga, dar, który pomagał mu wykonywać jego zadania, kazała mu zaufać nieznajomej, choć rozsądek pragnął więcej informacji.
- To zależy.
- Istoty ciemności, które zwą siebie „Spokrewnionymi”.
Mężczyzna nieznacznie uniósł brew. Niewielu ludzi wiedziało, że wampiry używają tego eufemizmu do określania własnej mrocznej natury. Kobieta nie była byle kim. Wiedziała, czego szuka.
- Skąd pani wie, że zajmuję się owymi... spokrewnionymi?
- Słyszał pan o Arcanum?
- Owszem. – Steiner skrzywił się. Arcanum, okultyści, głupcy bawiący się siłami, których nie powinien posiadać żaden człowiek. Badacze, którym brak zdrowego rozsądku, umiaru. Bezmyślna i bezduszna nauka wpędza ludzi w problemy, zaś Arcanum zawsze zajmowało się niebezpiecznymi sprawami, nie mając przy tym tej moralnej pewności, cechującej inkwizytorów. Kobieta musiała popełnić jakiś błąd i uciekała przed jego konsekwencjami.
- Należę do nich. To długa historia, nie będę pana zanudzać... – Nieco energiczniej poruszyła łyżeczką w filiżance. Wyglądała na zdenerwowaną. – W każdym bądź razie, mam pewne problemy z wampirami... poradziłam się... Wie pan, ja wróżę, trochę... Dowiedziałam się, że może mi pan pomóc... Och, proszę tak na mnie nie patrzyć! Nie ufa pan osobom zajmującym się magią, prawda?
- Nie, owszem, nie ufam.
- Czy mogę ośmielić się zadać panu pytanie? Czy jest pan ze Stowarzyszenia Leopolda? Nie, proszę, nie ucieknę przed panem, mam zbyt wiele problemów...
„Boi się” – pomyślał. – „Jest śmiertelnie przerażona i żałuje swoich grzechów. Jej winie nie da się zaprzeczyć, ale strach zwrócił duszę tej kobiety ku Bogu.”
Uśmiechnął się, trochę do niej, trochę do siebie. Może popełniał grzech pychy, wierząc, że nawróci tę nieszczęsną kobietę, lecz czy Bóg nie cieszy się bardziej z jednego nawróconego grzesznika niż z dziesięciu sprawiedliwych?
- Są rzeczy – zaczął – groźniejsze, niż magia, którą się pani posługuje. Widzę jednak, że pojęła pani, w jakim jest niebezpieczeństwie. Jestem gotowy pani pomóc, zwłaszcza, jeśli pani problem istotnie wiąże się z moim.
Kobieta odetchnęła z wyraźną ulgą. Odłożyła łyżeczkę i uniosła filiżankę do ust. Dotykając wargami brzegu naczynia, przymknęła ciemne oczy. Pociągnęła łyk, poczym odstawiła filiżankę na spodeczek. Ująwszy łyżeczkę, zaczęła bawić się nią, chyba mimowolnie, bo jej spojrzenie znów spoczęło na twarzy Steinera.
- Odebrano mi coś, coś bardzo dla mnie cennego – powiedziała cichym głosem. – Wiem, że oddano to pod opiekę młodego mężczyzny nazwiskiem Ahrn. – Przerwała i popatrzyła na niego, jakby czekając na reakcję. Zachował kamienną twarz, gestem dłoni dając jej znak, by kontynuowała. – Mam jego adres, jego telefon – westchnęła. – Było koszmarnie trudno je zdobyć. Ale nie mogę sama się z nim spotkać. Wie, jak wyglądam. Wie, czego szukam.
- Czy ten człowiek jest wampirem?
- Tego nie jestem pewna. Ale wierzę, że pan ma jakieś sposoby, by to sprawdzić, prawda? – spytała z nadzieją w głosie. – Moja moc mi pana wskazała. Jest pan inkwizytorem, więc pańska wiara może pozwolić panu ujrzeć prawdę, mam rację?
Mężczyzna zacisnął zęby, czując, jak w głębi jego umysłu wzbiera pycha. Tak, wierzył, że rozpozna wampira, gdy tylko go ujrzy, lecz ta wiara nie mogła wiązać się ze zbytnią pewnością siebie. Pycha gubi duszę i, co być może jest jeszcze gorsze, niszczy wszelkie dokonania podczas misji, którą Steiner wykonywał w imieniu Boga dla nieświadomej zagrożenia ludzkości.
Pomału kiwnął głową.
Kobieta uśmiechnęła się niemalże promiennie.
Gdy jakiś czas później opuszczali kawiarnię, na stole pozostała jej filiżanka. Herbata wyglądała na nienaruszoną.
***

Dzwonek do drzwi.
Młoda, czarnowłosa kobieta pomału odłożyła książkę i wstała z kanapy. Była osłabiona, ledwie parę dni temu jej dusza powróciła do ciała. Teraz kobieta wciąż jeszcze odczuwała osłabienie, zaś jej zmysły były nadwrażliwe. Wiedziała, że przesadziła, że powinna była nie ryzykować, odpuścić. Jej krew, krew indiańskich przodków i krew Garou sprawiała jednak, że Dorianne Daves była dumną i upartą osobą. Tydzień temu próbowali odczynić rytuał, pętający dusze zmarłych w małej wiosce. Zawaliła. I zapłaciła za to.
Pomału podeszła do drzwi, otwarła je, ciągle mając w głowie ostatnie przeczytane linijki. Nie zdążyła zareagować, gdy dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn o tępym wyrazie twarzy wkroczyło do jej mieszkania. Jeden z nich brutalnie wykręcił jej ręce do tyłu, niemal wyłamując je ze stawów. Kobieta jęknęła z bólu. Drugi zaczął rozglądać się dookoła.
- Powiedz, kurwa, gdzie masz, komórkę? – spytał ten, który ją trzymał.
- Lepiej powiedz, czego ode mnie chcesz – odparła, zaciskając mocno zęby.
- Nie od ciebie, kurwa.
- Mam – oznajmił triumfalnie drugi mężczyzna. Wybrał jakiś numer. – Jeśli zależy panu na życiu tej dziewczyny proszę tu przyjechać. – wyrecytował, jakby ktoś nauczył go tej formułki.
Nie była głupia. Wiedziała, że nie chodzi o nią, że to o wiele poważniejsza sprawa.
- To pułapka! – wrzasnęła, z nadzieją, że zostanie właściwie zrozumiana. Krucha to była nadzieja. Cała sytuacja przypominała kiepski film, a kilku z członków jej kabały miało, niestety, sposób myślenia wzięty żywcem z kiepskich filmów. Przyjdą, niezależnie od tego, jakie będą konsekwencje.
Wyprowadzono ją z budynku i brutalnie wepchnięto do czekającego samochodu. Splunęła w twarz jednemu ze zbirów, który ośmielił się rzucić jakiś paskudny komentarz.
Jeden z napastników wyciągnął własny telefon i wybrał numer.
- Załatwione – powiedział.
Po drugiej stronie Chandra Rai uśmiechnęła się. Schowała telefon i spojrzała na swojego towarzysza.
- Nie będziemy mieli towarzystwa – poinformowała.
Nie pytał. To dobrze. Jej starania odniosły skutek. Omotała inkwizytora, który nawet tego nie zauważył. Teraz zaś udało jej się, w jakże prosty sposób, odciągnąć „ochroniarzy” swego celu. Zajmą się porwaną dziewczyną, była w końcu ich towarzyszką, przyjaciółką jednego z nich. Nie będzie miała problemu ani z nadpobudliwym aktorem, ani z jego ponurym, bezwzględnym bratem. Przy odrobinie szczęścia – nawet z nazbyt dociekliwym patologiem. Tylko inkwizytor, André i ona.
Poprzedniego wieczora Steiner i André umówili się na spotkanie. W międzyczasie Chandra zadbała, by odpowiedni „zbieg okoliczności” odciągnął niepowołane osoby od umówionego miejsca. Nie planowała oczywiście, aby komukolwiek stała się krzywda, ale nie wykluczała takiej opcji. No i, niestety, musiała też zaplanować, co zrobi ze Steinerem. Żałowała, że nie miała okazji wyciągnąć od niego informacji, dla kogo naprawdę pracuje i czego szuka. Wspomniał, że chodziło o wampira, który zabił jego współpracowników, nie zdradził jednak szczegółów. Trudno było jej uwierzyć, że jego śledztwo było własną inicjatywą. Nie wyglądał na szeregowego inkwizytora i wcale nie była pewna, czy w ostatniej chwili nie uwolni się spod jej dominacji i nie ucieknie. Był doświadczony, ale, co świadczyło na jej korzyść, był też fanatykiem. Całą sprawę traktował niezwykle osobiście, wydawało się jednak, że dla tego człowieka każda sprawa była osobista. Jednym słowem zagadka, której rozwiązania Chandra nie spodziewała się prędko. Nie w obecnej sytuacji. Żałowała, ale były ważniejsze sprawy.
Ruszyli oboje do umówionego miejsca. Przygotowujące się do Bożego Narodzenia miasto było rozświetlone, migotało od kolorów. Zwykli śmiertelnicy świętowali przesilenie zimowe, nieświadomi prawdziwego znaczenia tego święta. I nieświadomi gry, jaka właśnie rozgrywała się na ulicach ich pięknego miasta. Ktoś nie będzie świętować w ogóle. Ktoś będzie świętować swój triumf. Ktoś zginie, być może.
Czarny płaszcz falował wokół jej kostek, kaptur chronił starannie ułożoną fryzurę przed pojedynczymi płatkami śniegu, które topniały natychmiast, osiadając na ciemnej tkaninie. Steiner szedł za nią zatopiony w myślach. Wątpił? Modlił się? Snuł plany? W pewien sposób Chandrze było go żal. Uczucie, którego nie powinna mieć, nie w obliczu misji, jaką miała do wykonania. W porównaniu z resztą jej planów wykorzystanie tego fanatyka było najmniej wątpliwym moralnie z jej czynów.
Kilka metrów od rynku skręcili w bramę i długim, oświetlonym jaskrawo-niebieskim światłem korytarzem doszli do ogródka, teraz, z powodu zimy, pustego. Przeszklone drzwi prowadziły do wnętrza kawiarni, pełnego wijących się po ścianach roślin i ozdób wykonanych z wikliny. Wiklinowe były tu także stoły i wyłożone miękkimi poduszkami fotele. Zawieszone pod sufitem małe lampki i migocące na stołach świece rozświetlały łagodny półmrok wnętrza. W powietrzu unosiły się dźwięki muzyki i zapach papierosowego dymu. Steiner znalazł wolny stolik i zdjąwszy płaszcz, usiadł przy nim. Pytającym wzrokiem spojrzał na Chandrę. Kobieta pokręciła głową.
- Pan ma pierwszeństwo, panie Steiner. Ja zjawię się później, dobrze?
Szukała na jego twarzy śladów wątpliwości. Kontrolowanie jego zaufania było ryzykowną grą. Jeszcze trochę, jeszcze niecała godzina...
- Dobrze.
Został sam. Od kelnerki, miłej dziewczyny ledwo co mówiącej po angielsku przyjął zamówienie na kawę. Zdziwił się, gdy dostał gratis kawałek ciepłej szarlotki z bitą śmietaną. Miłe miejsce, to musiał przyznać. Spokojne. Dobra kawa i całkiem niezłe ciasto. Wszystko szło gładko, może trochę za bardzo. Chandra była zdenerwowana, owszem, to normalne w sytuacji, w jakiej się znajdowała. Gdyby jej wiara była dość mocna, kobieta może znalazłaby w niej oparcie, lecz przecież ktoś, kto przez tak długi okres czasu polegał na diabelskich sztuczkach nie mógł w jeden dzień powrócić do Boga. Zwrócenie oczu tej kobiety ku Stwórcy nie będzie łatwe...
Drzwi otwarły się, powiew zimna wpadł do lokalu. Steiner podniósł głowę, by spojrzeć w twarz młodemu, blademu mężczyźnie. Zdjęcia, z którymi dotąd inkwizytor miał do czynienia, były niewyraźne i zmazane, teraz miał okazję przekonać się, jak naprawdę wygląda André Ahrn. Niski, bardzo niski, drobny, wręcz chudy. Blada skóra, zbyt blada jak na zwykłego człowieka, podkreślona jeszcze czernią ubrania. Delikatne rysy twarzy, sprawiające, że chłopak emanował spokojnym, łagodnym pięknem. Czarne, inteligentne oczy o lekko migdałowym wykroju. Czarne włosy, krótkie, nad równymi brwiami grzywka, zburzona i mokra od śniegu.
Steiner wstał i kiwnął głową na powitanie. Młodzieniec podszedł, lustrując go wzrokiem, ściągnął płaszcz, rękawiczki. Gdy ściskali sobie ręce Steiner poczuł chłód jego skóry. Nieludzki chłód.
- Jestem, tak jak pan chciał – powiedział André, siadając przy stoliku. – Słucham pana.
Już wcześniej, przy rozmowie telefonicznej Steiner zauważył, że młody mężczyzna doskonale mówi po francusku. Był to jedyny język, w jakim mogli się porozumiewać, gdyż inkwizytor nie znał polskiego, André zaś – niemieckiego czy nawet angielskiego.
- Jestem tu w sprawie pańskiego pobytu w kurorcie w Karyntii w listopadzie tego roku. Jak rozumiem, towarzyszył pan wówczas ekipie filmowej?
- Tak. – André Ahrn skinął głową.
-Sprawa, w której tu jestem w pewien sposób łączy się z tamtymi wydarzeniami. Z tego co wiem, na miejscu pojawił się pewien człowiek, podobnie jak pan pochodzący z Polski. Zdarzył się wypadek i mężczyzna zginął.
- Mieliśmy parę wypadków – potwierdził André. Jego twarz była nieruchoma, nie wyrażała żadnych emocji. – Chciałbym wiedzieć, co to ma wspólnego z pana sprawą.
Kelnerka zjawiła się, przynosząc zamówioną przez André herbatę. Postawiła filiżankę na brzegu stolika. Steiner pomału sięgnął do kieszeni. Przysuwając herbatę swojemu rozmówcy, podał mu równocześnie srebrny krzyżyk.
Przyglądając się przedmiotowi André uniósł jedną brew. Nie był przerażony, nie próbował wyrzucić symbolu Boga. Patrząc na inkwizytora obracał krzyżyk w palcach.
- Do czego pan zmierza? – spytał.
- Czy wie pan o istnieniu stworzeń, które ludzie nazywają wampirami?
- Myślał pan, że jestem wampirem? Nie jest pan pierwszą osobą, której się tak wydaje. Nie jestem.
- Nie zaprzeczy pan jednak, że wtedy w Austrii był z wami wampir?
- Podobno. Zginął zaraz po tym, jak przyjechał. Co to ma wspólnego z pańską sprawą?
- Wampir zabił moich współpracowników. Znalezienie go to dla mnie sprawa honoru. Jedyny trop, jaki zdołałem znaleźć, prowadzi do tego miasta.
- Jeśli prowadzi do mnie, jest fałszywy, bardzo mi przykro – odrzekł młody mężczyzna. – I nie uważam, by wykrywanie wampirów za pomocą krzyża było najlepszym pomysłem.
Położył krzyżyk po stronie jego właściciela.
- Nie czerpię mojej wiedzy z filmów. – Steiner schował przedmiot z powrotem do kieszeni garnituru. – Wiem o wampirach więcej niż zwykły człowiek, te przeklęte przez boga istoty różnią się od siebie, chociażby wyglądem. Niektóre wyglądają jak demony przybyłe z samego dna piekieł. – Uważnie obserwował reakcję na twarzy André. Jeśli młody mężczyzna miał do czynienia z jego celem te słowa powinny mu coś zasugerować. Jeśli trójoka bestia rzeczywiście przybyła z tego miasta... André wydawał się wiedzieć coś o wampirach, nawet jeśli sam do nich nie należał.
Znów skrzypnięcie drzwi. Obaj mężczyźni spojrzeli na idącą w ich stronę kobietę.
- Dziękuję panu, panie Steiner – powiedziała Chandra Rai z promiennym uśmiechem na pięknej twarzy. Oddał mi pan wielką przysługę.
To nie tak! Steiner poderwał się. Zbyt uwodzicielski był ten uśmiech, zbyt pewne siebie jej krok i jej słowa. Nie byłą już przerażoną, potrzebującą pomocy i duchowego wsparcia damą. Była teraz jak Lilith, demoniczna matka diabłów, potężna, królewska i zła. Oszukała go, wykorzystała, po co?
Sięgnął do kieszeni, szukając pistoletu. Kątem oka ujrzał, że ludzie dookoła znieruchomieli, zastygli w bezruchu. Diablica omotała ich swymi sztuczkami, oplotła czarem.
- Nie mam niestety czasu, by się panem zająć. Żałuję rzeczy, których nigdy się nie dowiem. – Chandra zbliżyła się i, nim inkwizytor zdążył wyjąć pistolet, położyła mu dłoń na twarzy, Jej wargi poruszyły się bezgłośnie szepcąc słowa zaklęcia.
„Boże...”
„Czemu...”
Ciało Steinera wygięło się w tył i znieruchomiało, poczym osunęło się na ziemię.
Chandra spojrzała na nie, wzdychając cicho. Wskazówki umarły wraz z inkwizytorem. Ogromna strata, na którą musiała się zdecydować w imię tego, co zaplanowała już wiele lat temu. Spojrzała na André, który siedział, zesztywniały, na swoim fotelu. Delikatny, blady chłopak był idealny. Najdoskonalsze z jej dzieł.
- Witaj, mój drogi. Cieszę się, że wreszcie się spotykamy.
Młody mężczyzna gwałtownie nabrał powietrza do płuc. Jego smukłe, blade dłonie drżały.
- Kim pani jest?
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Od dziś jestem twoją matką – rzekła, dotykając jego twarzy. Jej czar przyniósł mu sen.





Do spisu treści       Poprzedni rozdział      Następny rozdział

Uwagi?   Zajrzyj


{blog}