Redakcja Warszawska

Marian Podkowiński nie żyje

27 marca 2001 roku, w restauracji "Villa Foksal" w Warszawie, odbywa się roboczy obiad Polskiego Klubu Publicystyki Międzynarodowej. Gościem honorowym Klubu jest profesor Szewach Weiss, nowy ambasador Izraela w Polsce, który mówi świetnie po polsku. Przemawia na stojąco. W pewnej chwili podchodzi do stolika, przy którym siedzi Marian Podkowiński, nestor polskiego dziennikarstwa i honorowy prezes Klubu. I mówi: "Panie redaktorze. Na Procesie Norymberskim siedział Pan naprzeciwko Góringa. To stało się już legendą dziennikarstwa światowego". Na to Podkowiński: "Tak, panie ambasadorze. A ilekroć przechodziłem przed nim bezpośrednio, to on spuszczał oczy, ponieważ na moim mundurze korespondenta wojennego miałem naszywkę `Poland'".

Dziś Mariana Podkowińskiego już nie ma. Odszedł w niedzielę, 6 sierpnia, w wieku 97 lat. Miałem to szczęście, że chciał się ze mną przyjaźnić. A o Jego fantastycznej wprost żywotności niech świadczy fakt następujący. W czasie mojego drugiego pobytu w USA w charakterze stałego korespondenta "Trybuny Ludu" w latach 1985-1990, On był co najmniej dwukrotnie w Waszyntonie jako specjalny wysłannik "Rzeczpospolitej,' - ten drugi raz w 1989 roku, a więc wówczas gdy miał lat 80. Mieszkał w hotelu położonym w pobliżu Białego Domu. Wstawał o 7,30, czytał gazety, słuchał radia, oglądał telewizję i o 10,00 telefonowano do niego z "Rzeczpospolitej", by odebrać korespondencję. Jego życie i praca były bogate i barwne. W czasie Jego pierwszego pobytu w Berlinie i w Bonn w latach 1948-56 jako stałego korespondenta ,,Trybuny Ludu". był On w Bonn uważany za "nieformalnego ambasadora Polski.", ponieważ nikogo oficjalnego z Warszawy w Bonn nie było

Lubił go kanclerz Konrad Adenauer, mimo, że Podkowiński, gdy go spotykał, zawsze pytał, kiedy RFN uzna granicę na Odrze i Nysie. Marian opowiadał mi, że Adenauer miał standardową odpowiedź: "Jeszcze za wcześnie". Ale raz, w przypływie szczerości, ciągnął Marian, "chyba mi podał prawdziwą przyczynę, oświadczając: `Nie mogę naśladować Ulbrichta"'. Ulbricht, przywódca NRD, uznał tę granicę już w 1950 roku. Wielkim ciosem dla Podkowińskiego było zwolnienie Go z "Trybuny Ludu,' pod koniec lat 1960-ych bez podania powodów. Pocieszałem Go w ten sposób, że zaprosiłem Go do Hotelu Europejskiego ,,na wódkę". Ale On miał mocniejszą głowę, niż ja, i to On doprowadził mnie do mojego mieszkania na Krakowskim Przedmieściu, a nie ja Jego na Filtrową. Później okazało się, że Jego zwolnienie było najprawdopodobniej rezultatem działań "wtyczki" służb specjalnych PRL, Andrzeja Cz., w Radiu Wolna Europa. Po wielu latach proponowano Podkowińskiemu powrót do ,,Trybuny Ludu", ale On odmówił. Natomiast w 1984 roku przyjął Order Budowniczych Polski Ludowej, najwyższe odznaczenie PRL. Przyjął je nie tylko dlatego, że autentycznie należał do tych, którzy tę odrodzoną Polskę po strasznych zniszczeniach odbudowywali, zwłaszcza w sensie umacniania jej pozycji międzynarodowej, ale również dlatego, że Go o to na najwyższych szczeblach proszono. Jako naprawienie krzywdy, którą Mu poprzez zwolnienie z "Trybuny Ludu" wyrządzono. W ostatnich latach życia Mariana opiekowały się Nim Jego córka Jola (Aleksandra) i moja żona Elżbieta. Elżbieta zaniepokoiła się Jego stanem przed kilkoma miesiącami, kiedy powitał ją w szlafroku. Bo zawsze, do tego momentu, witał ją elegancko ubrany - w garniturze z kamizelką i w lśniących butach. Niekiedy z podarkiem. Oprócz wszystkiego innego bowiem był to prawdziwie wytworny dżentelmen. Pełen poczucia humoru. I takim będziemy pamiętać Go, my tu w Polsce, i ta zagranica - a była ona szeroka - która się z Nim zetknęła.

Mało - hm - taktowny nekrolog

Po śmierci Mariana Podkowińskiego, w jednej z gazet warszawskich ukazał się nekrolog dwóch Jego przyjaciół. Nie odsłaniam ani ich tożsamości ani nawet tytułu gazety, ponieważ ich znam i lubię, a gazeta - tak jak powinna - publikuje wszystkie nekrologi, o ile nie są obraźliwe. I ten też nie jest. Jednakże znalazło się w nim zdanie, głoszące, że obaj moi koledzy "nie tylko byli przyjaciółmi" Mariana, ale i "współpracowali z Nim przez ponad 50 lat w przygotowywaniu i przekazywaniu społeczeństwu informacji o najważniejszych wydarzeniach politycznych drugiej połowy XX stulecia - od procesu norymberskiego począwszy po procesy i wydarzenia związane z upadkiem komunizmu". Już pomijam samochwalczy ton tego zdania, bo wygląda to tak, jak gdyby sam Podkowiński tego nie potrafił. Nie jest to też ścisłe, ponieważ przez większość swojego powojennego życia zawodowego pracował On w "Trybunie Ludu", a później, po przymusowym odejściu z tej gazety, w "Perspektywach" i "Rzeczpospolitej", a nie w instytucji obu autorów nekrologu. Równie zastanawiająca jest wzmianka o "upadku komunizmu". Można by pomyśleć, że obaj moi koledzy dystansują się od tegoż komunizmu. Tymczasem obaj byli członkami PZPR do samego końca - podobnie jak ja - a jeden z nich był nawet członkiem Komitetu Centralnego partii. To wszystko - powtarzam - cechuje brak taktu, zwłaszcza, iż sam Marian, mimo, że pracował w organie PZPR, nigdy do partii nie należał.

Zaczęło się od Prezydenta Starzyńskiego

Kiedy 8 sierpnia, z pięknym bukietem kwiatów w ręku, witała swych gości pani Joanna Bojarska, prawie nikt nie przypuszczał, że uroczystość odbędzie się nie, jak zwykle, wewnątrz budynku, ale w patio - wielu nawet nie wiedziało, że takie patio istnieje. A jednak Pani Joanna, wysoka, piękna kobieta, łącząca godność z szelmowskim uśmiechem, jest dyrektorem Muzeum Historycznego m. st. Warszawy, uroczystością zaś było otwarcie Wystawy Jubileuszowei z okazji 70 lat tego Muzeum. Powstało ono w 1935 roku z inicjatywy legendarnego już prezydenta Warszawy, Stefana Starzyńskiego. We wrześniu 1939 roku, Starzyński jako komisarz cywilny przy Dowództwie Obrony Warszawy wykazał się wielkim bohaterstwem. Został aresztowany przez Niemców 27 września 1939 i wysłany do obozu w Niemczech, gdzie w 1944 roku zginął.

Lata 1939 - 1941

Piszę o tym, ponieważ w czasie uroczystości, kurator Wystawy, Andrzej Sołtan, opowiedział o mało znanym, a może wręcz nieznanym szczególe z historii Muzeum. Oto mimo aresztowania i wywiezienia prezydenta Starzyńskiego, Magistrat Warszawy, znajdujący się pod kontrolą niemiecką, do 1941 roku, łożył nie tylko na utrzymanie placówki, ale nawet na zakupy obiektów. Dopiero w 1941 roku, kiedy pełnię władzy wzięły w swe ręce Gestapo i SS, ten stan rzeczy zmienił się radykalnie. Dyrektor Antoni Wieczorkiewicz został aresztowany i zesłany do Auschwitz, gdzie zginął. W czasie Powstania Warszawskiego, trzy kamieniczki rynkowe, w których mieściło się Muzeum, zostały zniszczone. Zaczęła się odbudowa i gromadzenie zbiorów na nowo. Dziś Muzeum dysponuje 11 kamieniczkami i zawiera ponad 250.000 obiektów.

Bannery i "Gazeta Wyborcza"

Na uroczystości, ton nadawała Pani Dyrektor, wykazując się nie tylko kompetencją, ale i owym szelmowskim uśmiechem. Tło estrady w patio tworzyły bannery instytucji i firm, sponsorujących Wystawę, m.in. "Gazety Wyborczej", "Wprost" i "The Warsaw Voice". Ponieważ zerwał się wiatr, bannery zaczęły padać, a personel pomocnicy je podnosił. Dyrektor Bojarska kontynuowała swoje przemówienie nieporuszona i dopiero pod jego koniec powiedziała: "Bardzo przepraszam za zbyt - hm - energiczne zachowanie bannerów". A dziękując sponsorom, wymieniła "Gazetę", mówiąc z uśmiechem: "Wprawdzie jej redakcja zamieściła brzydki artykuł o nas, ale my ją i tak lubimy". Dostała takie oklaski, że słychać je było na pewno w redakcji "Gazety" na dalekiej ulicy Czerskiej.

Autor: Zygmunt Broniarek

Opr. Andrzej Szkoda     

[powrót]