VIOLENT RED

- Boisz się?
Nie. Nie boi się. Czuje tylko wstręt, gdy moje palce dotykają jego skóry. Nie przywykł do takiego dotyku, zapomniał, czym jest prawdziwa namiętność. Przypomnę mu.
Jest piękny, idealny, nie umiałbym poprawić perfekcji. Jego ciało jest doskonałe – chude, lecz muskularne. Ruchy ma płynne i sprężyste, pełne gracji, z której istnienia pewnie nie zdaje sobie sprawy. Jego skóra przez wieki przybrała sinawy odcień. Kogoś mogłoby to odstraszać – ja mógłbym chłonąć ten widok godzinami. Moje fioletowe palce na jego bladym ciele – piękny kontrast. Moje palce na jego policzku, moje palce przeczesujące jego włosy. Ma piękne włosy. Długie do ramion, szare, nierówno obcięte, opadające na czoło.
- Uwielbiam twoje włosy – mówię, nawijając sobie kosmyk na palec.
Patrzy na mnie jakby chciał mnie zabić, ale nic nie robi i nic nie mówi. Wie, że jeśli mnie zabije, ja nic nie powiem. Nie powiem, gdzie jest ta dziewczyna. Musi znosić mój dotyk i drżeć, zastanawiając się, co z nią zrobiłem.
Może jej martwe, puste ciało leży gdzieś, pozbawione krwi?
Może ją przekształciłem, zmieniłem w przedmiot, którego piękna on nigdy nie doceni?
Zastanawiaj się, mój piękny. Lubię patrzeć na twój strach. Kocham twój własny ogień, który cię pochłania, twoje szaleństwo, twoją słabość do tej śmiertelniczki. Niszczysz sam siebie, wiesz o tym?
Nie wierzyłem w twoje istnienie, póki się przede mną nie zjawiłeś, istoto z legend. Byłeś wszystkim, co budzi moją litość i śmiech – szlachetny i dobry do bólu, aż do bólu naiwny. Myślałem, że zniszczono już takich jak ty, a ci, którzy zostali, są bladym cieniem dawnej legendy. A potem zjawiłeś się ty, nie pasujący do niczego, nie pasujący do tego czasu i do tego mrocznego świata, w którym żyjemy.
Ale ty o tym wiesz, prawda?
Zamykasz oczy, gdy dotykam dłonią twojego czoła. Nie, nie zamykaj ich, chcę widzieć ten wstręt i ten płomień na ich dnie, i strach, i odbicie jej twarzy gdzieś w głębi.
- Otwórz oczy – mówię, a on wykonuje polecenie. Patrzy na mnie, gdy całuję jego zimne, sine wargi.
Zmuszam go, by rozchylił usta. Wyczuwam językiem jego podniebienie i zęby, jego język ucieka przede mną. To nic. Całuję go dalej, patrząc mu w oczy, czując pod palcami kształt jego głowy i miękkość włosów. Zatracam się w pocałunku.
Czy ona też cię całuje, mój piękny, gdy jest przy tobie? Jak się czułeś, kiedy zrobiła to po raz pierwszy? A może to ty pierwszy ją pocałowałeś? Nie, nie wierzę. To musiało wyjść od niej. Jak to było, czuć na ustach jej ciepłe wargi, jej palce wplecione we włosy? Myślisz o niej teraz, prawda?
Odrywam usta.
- Jest słodka jak miód – szepcę. – Jej skóra jest gładka i ciepła. Lubię słuchać jej krzyków.
Wzdryga się, a ja się uśmiecham. Śmiejąc się cicho, muskam językiem jego ucho. Wyobraża sobie teraz wszystkie te rzeczy, które mogłem jej zrobić. Mój piękny, zakochany krzyżowiec.
Podpisałeś na siebie wyrok śmierci.
Muskam jego skórę opuszkami palców, naciskam paznokciami, czuję, jak zastyga w bezruchu, w oczekiwaniu – ale jeszcze tego nie robię, bawię się nim, trzymam w niepewności. Może się rozmyślę, a może wręcz przeciwnie... Wsuwam dłoń pod jego koszulę i zataczam kółka na jego ciele. Czuję sprężyste mięśnie i wystające kości, płaski brzuch, wysklepienie klatki piersiowej, linie obojczyków. Badam palcami każdy centymetr jego ciała, tak cudownie biernego w całej swej niechęci. Odgarniam szare włosy i całuję go w kark, skubię wargami płatek ucha.
- Jesteś cudowny – szepcę. – Mój piękny krzyżowiec... mógłbym cię dotykać wiecznie. Chcesz? Zapomnij o śmiertelniczce, zostań ze mną na wieczność.
Wiem, wiem, że się nie zgodzi. Wiem też, że nie mógłbym go mieć na zawsze – chyba, że w sobie. Może kiedyś to zrobię, może kiedyś wypiję jego krew i jego duszę. Ale jeszcze nie teraz.
Wbijam paznokieć w skórę na jego szyi. Ciemnoczerwona krew wypływa wąską stróżką. Oblizuję palec, czując słodki smak jego vitae. Czuję jak drży.
- Kocham cię – mówię, wpijając się w jego szyję.
Teraz drży z rozkoszy. Ja też. Całe moje wnętrze krzyczy, gdy ogarnia mnie ekstaza. O, tak, kocham cię, mój piękny, wiedz, jak bardzo cię kocham.
Otaczam go ramionami. Chcę, żeby to trwało już zawsze, wieczna ekstaza Pocałunku, zawsze już czuć smak jego krwi. Całe moje ja krzyczy i śmieje się, czując jego idealne ciało zamknięte w mych ramionach.
Przestaję pić, zlizuję resztki krwi z jego szyi i patrzę na niego z uśmiechem. W jego oczach nadal widzę pogardę – także dla samego siebie. Och, jak bardzo nienawidzi się za to, że mi na to pozwolił – i że pozwolił sobie na – rozkosz. Najchętniej rozszarpałby mnie teraz, gdyby tylko mógł, gdyby nie idiotyczne przyrzeczenie, które złożył – i które go zgubi, jeśli wcześniej nie zgubi go reszta błędów, które w ciągu swego nie-życia popełnił.
Odsuwa się ode mnie na bezpieczną odległość, patrzy zmrużonymi oczyma.
- Teraz mi powiedz – mówi, a jego palce układają się na rękojeści miecza.
Uśmiecham się szeroko, pokazując kły.
- Twoja mała śmiertelniczka, mój piękny... nie mam pojęcia gdzie jest.
Z głębi jego gardła dobywa się wściekły charkot. Już wie, że go oszukałem, wmówiłem mu, że mam dziewczynę tylko po to, żeby móc go dotknąć, mieć go przez chwilę, widzieć, jak poddaje mi się z własnej woli. Och, pragnie mnie teraz zabić... Ale nie może. Wyciąga miecz i dotyka jego ostrzem mojej szyi, rysując mi na skórze krwawą linię. Śmieję się nadal.
- Powinienem cię zabić, V. – oznajmia mi rzecz oczywistą.
- Tak, mój piękny, ale jesteś na to za dobry. I obiecałeś. Człowiekowi, który próbował cię zamordować – uśmiecham się jeszcze szerzej. Nigdy mi tego nie powiedział, ale domyślam się, że tak właśnie było. – Będę czekał na dzień, w którym do mnie wrócisz – oblizuję wargi. Ciągle jeszcze czuję smak jego krwi i daję mu to do zrozumienia. Tak, mogłem wziąć więcej – to też wiemy obaj.
Kiedy odchodzi, ja nadal się uśmiecham
Wrócisz do mnie, ukochany, bo zbyt mocno mnie nienawidzisz.
To prawie jak miłość.

25 lutego 2006, Kraków

Tytuł pochodzi z piosenki „Violent Red” z soundtracka do „Vampire Princess Miyu”.
Za korektę dziękuję a_wia.

 

Powrót    Uwagi?   Zajrzyj