Mirveka


POLOWANIE

Ich entuzjazm nie trwał długo. Węzeł okazał się nie być zbyt silny. O tak, przez długi czas uśpienia zgromadził wokół siebie wiele kwintesencji, lecz ta skończy się szybko, rozdzielona między czterech magów. Nie mieli większego wyjścia, zatrzymają się tu na kilka dni, poczym będą musieli ruszyć dalej. Odnaleźć powrotną drogę. W tej chwili Kith, Dorianne, Yoshi, Ari i Andree siedzieli przed wejściem do jaskini i jedli kolacje, Daniel zaś wciąż medytował wewnątrz, ciągnąc energię z węzła.
- Niezłe to to, - zaczął Ari, biorąc kolejny kawałek upieczonego zwierzaka. - emm…cokolwiek to jest.
- Hm, dziękuję. - odpowiedział Yoshi, który przyrządzał posiłek.
Nim skończyli kolację, Daniel wyszedł z jaskini. Wyglądał na wypoczętego, a jego aura mieniła się lekko od kwintesencji.
- Kto następny? - spytał, spoglądając na Yoshiego i Andree. On i Dorianne wyciągnęli już z węzła swoją część, a Ari, choć teoretycznie był magiem, nie potrafiłby odpowiednio jej użyć. Daniel wątpił nawet czy blondyn w ogóle wiedział, jak pobrać moc z węzła. Zresztą, przyjaciel Andree ani razu nie upomniał się o możliwość korzystania z żadnego źródła magicznej energii.
Młody Hermetyk pytająco spojrzał na siedzącego obok Akashika.
- Jak pan woli. - stwierdził Yoshi, uprzedzając pytanie.
- W takim razie, - zaczął Andree, wolno podnosząc się z miejsca. - pójdę pierwszy, jeśli pan pozwoli.
To mówiąc, wziął swoje rzeczy i zniknął we wnętrzu jaskini. Nie minęło jednak wiele czasu, jak młody mag wrócił i szybkim, lekko chwiejnym krokiem wyszedł na zewnątrz, poczym oparł się o jedno z drzew. Nie wyglądał najlepiej.
- Co się stało? -spytała Dorianne.
Andree wziął głęboki oddech.
- Może już pan iść, panie Tokeshi. - zwrócił się do Yoshiego. -Obawiam się, że nie będę w stanie się tam skupić.
- A co w tym panu przeszkadza? - spytał Akashik.
W odpowiedzi Hermetyk skrzywił się odrobinę.
- Wewnątrz wciąż śmierdzi krwią. - stwierdził, zakrywając usta rękawem, najwyraźniej próbując powstrzymać swoje odruchy. Widać nie zdało się to na wiele, bo już po chwili odbiegł w las.
- Biedny chłopak. - westchnęła Dorianne, gdy Andree zniknął im z oczu.
- Lepiej niech nie odchodzi za daleko. - zaczął Kith. -W okolicy napotkałem parę niepokojących śladów. Nie sądzę, by tutejsze zwierzęta miały odwagę nas zaatakować, choć ten Andree… - Garou zamilkł nagle w pół zdania.
- Andree co? -spytał Daniel, zaciekawiony.
- …wygląda na łatwą zdobycz. - dokończył Kith, niepewnie.
Słysząc to Dorianne i Yoshi wykazali nagle wielkie zainteresowanie swoim posiłkiem, Daniel zaś mruknął coś niewyraźnie i tylko Ari otwarcie parsknął śmiechem.
- Kith ma rację. - stwierdziła Dorianne. - Ari, mógłbyś pójść po niego?
- O nie! - zaprotestował blondyn. - Niech Yoshi pójdzie!
Dorianne z powątpiewaniem przyjrzała się koledze.
- Ari, jesteśmy w lesie od prawie trzech tygodni, a ty dalej boisz się drzew? - spytała. - Myślałam, że już ci przeszło.
- Nie drzew, tylko lasu. - poprawił ją. - I przeszło mi… po części. - odpowiedział zakłopotany. - Poza tym wcześniej chodziliśmy w grupie i w dzień, a teraz jest noc. Ja tam nie idę, a już na pewno nie sam!
- To żałosne. – mruknął Kith. – Większość życia spędziłem w lesie. Jak można bać się drzew?
- Widać, nie znałeś tych samych drzew co ja - stwierdził Ari. - Tam, gdzie ja byłem, nawet ty nie chciałbyś trafić. I inni mogą mówić co chcą, ale dla mnie to było wystarczająco prawdziwe!
- W takim razie - zaczął Daniel, podnosząc się z miejsca. - ja pójdę - stwierdził, poczym ruszył w las, szukać Hermetyka.
Kiedy obaj wrócili, Ari i Yoshi dawno już spali. Dwaj magowie bez słowa usiedli przy ognisku i bez słowa zaczęli wpatrywać się w ogień. Nie wyglądali na zadowolonych.
- Jakiś problem? - spytała Dorianne, widząc ich miny.
- Rozmawialiśmy. - Daniel szybko uciął temat.
Spojrzała na Andree, ale ten milczał zamyślony, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej nieobecnego niż zwykle. Wzruszyła ramionami. Jeśli nie chcieli o tym mówić, nie będzie się wtrącać.

Andree leżał na boku i w ciszy wpatrywał się w spowity mrokiem las. Nie mógł zasnąć. Noc była zimna a ich koce cienkie, lecz mimo tego wolał odsunąć się od ogniska. Widok ognia niepokoił go z każdą nocą coraz bardziej. Dlatego młody mag, by nie zamarznąć zupełnie, położył się obok Ariego. Nie dbał o to, iż któremuś z jego towarzyszy mogłoby wydać się to dziwne, albo, jak niektórym - podejrzane. Ta… Hermetyk prychnął cicho na wspomnienie niedorzecznych insynuacji Feia. Owszem, Andree był przyzwyczajony do spania z Arim w jednym łóżku, ale bynajmniej nie z powodów, które Fei próbował mu wmówić. Kiedyś po prostu nie miał wyjścia. Kiedyś, dawno temu, umysł jego przyjaciela dryfował wciąż zanurzony we własnym śnie. Kiedyś dzielenie z nim jego koszmaru, było jedynym sposobem na wyciągnięcie go stamtąd. Kiedyś każdej nocy ryzykował, że utknie tam wraz z nim, tak samo jak Ari, nie mogąc opuścić spowitego w wiecznej ciemności lasu. Dziś ten sen był tylko dawnym wspomnieniem i żaden z nich nie powróciło w to miejsce już nigdy. Teraz jednak, tutaj w obcym świecie, w środku nocy, jego wyobraźnia raz po raz podsuwała mu znajomy obraz złowrogich cieni, snujących się bezgłośnie między drzewami.
Zimny powiew wiatru potrząsnął gałęziami i wcisnął się nieprzyjemnie po koce. Andree zatrząsł się z zimna i przysunął bliżej, opierając się plecami o śpiącego przyjaciela. Ari tylko mruknął coś niewyraźnie przez sen, był, tak samo jak on, przyzwyczajony do podobnych sytuacji. Ciepło bijące od ciała śpiącego, pozwoliło Andree trochę się rozluźnić. Miał nadzieję, że teraz uda mu się chociaż trochę zdrzemnąć. Zamknął więc oczy, wziął głęboki oddech… i natychmiast pożałował tego czynu. Zapach Ariego zaświdrował mu w nosie, wbił się aż do mózgu i wraz z przebiegającym jego ciało dreszczem, postawił wszystkie włosy na karku. Woń żywego ciała była tak intensywna, tak kusząca… w panującej dookoła ciszy, Andree słyszał tuż obok równomierne bicie serca. Serca, które bezustannie pompowało ciepłą, odżywczą krew. Gdy tylko młody mag przyłapał się na tej myśli, zrobiło mu się niedobrze.
Wystraszony wstał nagle i odszedł parę kroków, próbując uspokoić targające nim myśli. Śpiący w wilczej postaci Kith, przez swój lekki sen tylko obrócił jedno ucho w jego stronę, poczym znowu zasnął. Hermetyk niepewnie spojrzał na śpiących towarzyszy. Niedobrze, głód powrócił do niego, jak zawsze, z dokładnością co do jednej nocy. Wiedział, że nie uda mu się przed tym obronić, że póki go nie zaspokoi, głód będzie wciąż rosnąć, że z każdym dniem będzie coraz mniej panował nad sobą. Jak długo jeszcze wytrzyma? Andree pamiętał, pamiętał dziesięć dni, tuż po swoim powrocie do domu. Dziesięć długich dni, gdy jego wola i obrzydzenie krwią po raz kolejny walczyły w nim z głodem. Dziesięć dni bezsensownej walki i jedenasty wieczór, gdy rzucona na niego klątwa po raz kolejny przełamała wszystkie zakazy. Jedenasty wieczór, podczas którego, ogarnięty szaleńczym głodem, o mało co nie zabił Jeminy.
Na całe szczęście, to była dopiero pierwsza noc i wpojona Andree awersja wciąż panowała nad głodem. Dzisiaj tylko kilka kropel zaspokoiłoby jego pragnienie, ale ile minie czasu zanim obecność innych zacznie go drażnić? Ile minie czasu, zanim przyjaciele staną się w jego oczach jedynie łatwą zdobyczą? Ile mnie czasu, zanim, by zaspokoić głód, będzie musiał zabić? Gdyby Jemina była z nimi, wszystko wyglądałoby prościej. Gdyby Jemina była z nimi, mogliby po prostu odejść gdzieś na chwilę, gdzie w ciszy i spokoju, bez żadnych przeszkód, bez cienia strachu czy obrzydzenia z jej strony, spokojnie pozwoliłaby mu pożywić się własną krwią. A nawet wcisnęła mu ja na siłę, gdyby znów próbował wystawiać swoją wolę na próbę. Teraz jednak nie było jej przy nim, a jedynym osobami, które wiedziały o jego problemie byli Ariel i Daniel. Żadne z nich jednak nie mogło mu w tej chwili pomóc. Z jakiegoś powodu krew Dan była dla wampirów trująca, by się o tym przekonać, Andree nie musiał jej nawet próbować, czuł to w samym zapachu. Nie sądził co prawda, że jemu samemu mogłaby ona zaszkodzić, na całe szczęście młody mag wciąż był prawdziwie żywy, ale z całą pewnością nie zaspokoiłaby głodu. Jak miał wybór? Andree raz jeszcze spojrzał na Ariela. Nie, to wcale nie był dobry pomysł. Błąkali się po tym świecie od trzech tygodni i jego przyjaciel już dwa razy oddał mu swą krew. Trzeci raz, podczas trzech tygodni? To byłoby zbyt lekkomyślne. Wola Ariego była słaba i za każdym razem oboje ryzykowali, że Ariel uzależni się od tego, co wampiry nazywały „pocałunkiem”. A ostatnią rzeczą, którą sobie życzył, było, na domiar złego, uczynienie Trzody ze swojego najlepszego przyjaciela. Andree zrezygnowany usiadł z powrotem na zimnej ziemi. Pozostało mu tylko czekać na rozwój sytuacji, to jeszcze mógł zrobić - poczekać kilka dni. Może w końcu uda im się znaleźć powrotną drogę? Może.

Rankiem ruszyli w dalszą drogę. Od rana Andree wlókł się na samym końcu. Był niewyspany, bo zasnąć udało mu się dopiero o świcie. Był głodny, gdyż na śniadanie Kith znowu przytaszczył jakieś niezidentyfikowane stworzenie i choć Yoshi jak zwykle wykazał się wielkim talentem kulinarnym, to w obecnej sytuacji nawet najlepiej upieczone mięso, dla Andree było niczym więcej jak tylko padliną. Mimo najszczerszych chęci nie był w stanie przełknąć ani kawałka, już sam zapach przyprawił go o mdłości. Oby na obiad udało im się znaleźć jakieś owoce albo chociaż ryby. Nie miał jednak zamiaru narzekać. Lecz kiedy tylko zatrzymali się na krótki postój, usiadł natychmiast, czując, że nie będzie wstanie iść dalej. Z westchnieniem ulgi oparł się od drzewo i zamknął oczy, czując jak ogarnia go odrętwienie.
- Mój boże Andree! - westchnęła Dorianne, podchodząc do niego. - Wyglądasz okropnie! 
- Nic mi nie jest. - wydusił. - Potrzebuję tylko odpocząć. Jestem zmęczony.
- Nic dziwnego. - stwierdził Yoshi, układając nogi w kwiat lotosu. -Wczoraj zwróciłeś całą kolację, a rano też nie tknął pan ani kawałka.
- Mam dość mięsa. Nie jestem przyzwyczajony do takiej diety.
- Dobrze więc. - Dorianne spojrzała badawczo najpierw na Andree, potem na resztę swoich towarzyszy. -Zrobimy dłuższy postój. Yoshi i Daniel poszukajcie jakiś owoców lub grzybów. Potem sprawdzimy, czy nie są trujące. Kith, mógłbyś rozejrzeć się po okolicy? Może uda znaleźć ci się coś, co naprowadzi nas na jakikolwiek trop.
Garou przytaknął tylko, poczym przybrał wilczą postać i pobiegł w las, nie wzbudzając nawet najmniejszego szmeru wśród wyschniętych liści.
- Ari, poszukaj drewna, dobrze? Ja zajmę się Andree.
Przytaknął, po chwili wszyscy zostawili ich samych. Kobieta wyjęła miseczkę z wodą oraz woreczek z ziołami i zaczęła powoli przygotowywać płyn, nucąc pod nosem jakąś niewyraźną pieśń. Po chwili rzeczywistość zadrżała lekko od magii, Dorianne zanurzyła palec w miseczce i roztarła trochę płynu na czole Hermetyka. Andree wzdrygnął się lekko, czując tak blisko czyjś zapach. Poczuł jak jego kły mimowolnie wydłużają się. Kolejna pozostałość po klątwie. Z trudem powstrzymał w sobie chęć przegryzienia Dorianne nadgarstka i udało mu się uspokoić na tyle, by kły schowały się z powrotem. Ziołowy płyn parował, zostawiając po sobie przyjemne uczucie chłodu. Dorianne zmrużyła lekko oczy.
- Andree, to nie jest tylko zmęczenie. -stwierdziła. -Twój wzorzec jest uszkodzony. Masz pojęcie dlaczego?
Owszem, miał. Jego głód nie brał się z nikąd, to również była część klątwy. Przytaknął wolno.
- Spisywałem zwoje. - skłamał. - Potrzebowałem kwintesencji, by związać efekt.
- Andree! - warknęła. - Dobrze wiesz, że w naszej sytuacji ciągnięcie z własnego wzorca to prawie samobójstwo.
- Nie samobójstwo a ostateczność. - poprawił ją. - Nie byłem w stanie ciągnąć z węzła, a zwoje były mi potrzebne. Dobrze wiesz Dorianne, że to moja jedyna broń.
Przytaknęła, rozumiała. Andree nie umiał walczyć jak Yoshi, nie miał zębów, szponów i siły Kitha, nie umiał też strzelać jak Daniel czy Ari i nawet Dorianne w razie niebezpieczeństwa mogła wziąć do ręki włócznię. Jedyną zaś bronią młodego Hermetyka była magia, a magia ze swej natury jest powolna. Rozumiała, że i on w razie niebezpieczeństwa, chciał się na coś przydać kabale. Zrezygnowana odłożyła z powrotem miseczkę.
- Powinieneś odpocząć. - powiedziała. Uszkodzenie wzorca nie było chorobą i tego Dorianne nie umiała wyleczyć.
- Głupio wyszło - westchnął. - Przepraszam. Nie chciałem was opóźniać.
- Teraz już nic na to nie poradzisz. Po prostu nie rób tego więcej.
Przytaknął, poczym wziął głęboki oddech i zasnął prawie natychmiast.

Obudził go głos Ariego.
- Dobra Andree, idziemy dalej - powiedział.
Hermetyk wolno otworzył oczy, jasne światło dnia oślepiło go na moment, zamrugał. Po chwili obraz lasu i niewielkiego obozowiska stał się na powrót wyraźny. Andree przytaknął, lecz nim zdążył się podnieść, Ari chwycił go i wziął na plecy.
- Potrafię sam chodzić - oznajmił Hermetyk, czując jak zapach żywego ciała wwierca mu się aż do mózgu, wszystkie włoski na ciele stają dęba, kły wydłużają się. Poczuł skurcz w żołądku, nie z obrzydzenia, z podekscytowania. Głód wciąż nie dawał mu spokoju, a lekarstwo na niego było teraz tak blisko, tuż pod samym nosem. Przecież znał smak jego krwi, wyjątkowy, intensywny, mocniejszy, bardziej przyciągający. Dar Potężnej Krwi, dar dany niewielu śmiertelnikom, kolejny dar, którego Ariel nie potrafił wykorzystać, ale on… Nie! Andree potrząsnął głową, próbując odgonić od siebie te myśli. Nie zrobi tego, przecież widział na własne oczy co potrafi uczynić z człowieka jakiekolwiek więź z wampirem. Widział ghuli, i widział Trzodę. Sariel miał rację, to obraza ludzkiej godności.
-Potrafię sam chodzić - powtórzył Hermetyk, czując jak powoli się uspokaja.
- Ale i tak dzisiaj nigdzie nie pójdziesz - zaprotestował blondyn. - Przynajmniej nie sam.
- Ariel!
- Nie. - Ari uśmiechnął się lekko, zupełnie nieświadomy stanu swego przyjaciela. - Dorianne powiedziała, że musisz odpoczywać. Spoko Andree, ważysz tyle co nic. Kilka kilo na plecach nie zrobi mi większej różnicy.
- Potrafię sam chodzić - powtórzył raz jeszcze, próbując jakoś zejść, ale przyjaciel trzymał go mocno.
- Ciekawe jak daleko byś zaszedł? - prychnął Ari. - Jak chcesz, to możesz dalej spać. I nie, wcale cię nie puszczę.
Andree westchnął, w obecnej sytuacji, dyskusja z nim nie miała sensu. Ruszyli.
Hermetyk szybko przekonał się, że jego przyjaciel miał całkowitą rację, biorąc go na plecy. Już po kilku minutach marszu ponownie ogarnęła go senność, lecz targający nim głód wciąż nie pozwalał zasnąć, zmuszając Andree do trwania w trudnym do zniesienia stanie na granicy snu i jawy. Świat wokół stawał się coraz mniej wyraźny. Obraz lasu był rozmazany, niezrozumiały i o wiele za jasny, raził go i zmuszał, by cały czas mrużył załzawione oczy. Wszystkie dźwięki dochodziły do niego przytłumione, jakby z bardzo daleka, szum drzew, dźwięk kroków, głos Kitha. Z rozmowy udało mu się wyłapać, iż Garou odnalazł w lesie coś, co mogło być główną drogą. Sugerował skręcić na zachód, omijając trakt. Zgodzili się, nie wiadomo jak tutejsi mieszkańcy zareagowaliby na ich widok, a oni woleli unikać dodatkowych kłopotów.

Andree siedział pod drzewem, z dala od środka obozowiska, z dala od ognia. Wokół panowała już noc, wszyscy jego towarzysze spali. Przez całą drogę udało mu się zachować spokój, lecz teraz, po zachodzie słońca wszystko znów było silniejsze, a głód tylko wyostrzył jego zmysły. Nawet z tej odległości słyszał spokojne oddechy jego towarzyszy i zapach krwi, płynącej w ich żyłach. Drażniło go to, lecz, na całe szczęście, wciąż panował nad sobą.
Najpierw poczuł zapach, potem usłyszał kroki. Odwrócił się, Daniel szedł w jego stronę, niosąc w rękach jakiś niewielki tobołek.
- Jak tam? - spytał, siadając obok.
- Wcale nie lepiej - westchnął Andree.
- Nie spodziewałem się, że ci się poprawi ot tak - stwierdził. - Już teraz przestawiłeś się na nocny tryb, a zwlekając wcale nie polepszysz sytuacji.
- Widzisz jakieś wyjście? - westchnął zrezygnowany.
Daniel przytaknął.
- Nawet cztery -odpowiedział prosto. - Choć sądzę, że Kitha powinieneś najpierw porządnie uśpić. W ogóle powinno się go uśpić. - dodał pod nosem.
- Nie zrobię im tego.
- Przyzwyczajony do Trzody, co? - westchnął. - Naprawdę, przez cały swój pobyt u Tremere, nigdy nie polowałeś?
- Nigdy - przyznał - i nie ma zamiaru zacząć.
Eutanatos przewrócił oczami.
- Jesteś najgorszym wampirem, jakiego spotkałem - westchnął.
- Nie jestem wampirem! - zaprotestował Hermetyk.
- Z każdą nocą jesteś nim coraz bardziej - zauważył. - Wampiry są drapieżnikami, Andree. Instynkt łowcy. Przed czym ty się bronisz? Przecież im nic się złego nie stanie.
- Nie? - spytał Andree z powątpiewaniem. Cóż, miał na ten temat własne zdanie.
- Wolisz wpaść w Bestię i zmusić nas, byśmy zabili cię w samoobronie? -zaproponował Daniel. -Na twoim miejscu załatwiłbym sprawę, zanim komuś naprawdę stanie się krzywda.
Westchnął, argument nie do zbicia.
- Nie rozumiem, czemu nie rozwiążesz sprawy, tak jak ostatnio? - zaproponował. - Przecież z tego co wiem, Ari zgodził się cię żywić. Gdzie tu problem?
- To było by nie uczciwe, Ari nie zna ryzyka.
- Nie powiedziałeś mu? - spytał Daniel.
Pokręcił głową.
- Powiedziałem, ale on nie zrozumiał. Wie o więzi i o Trzodzie, nie zdaje sobie jednak sprawy z siły takich więzów. Nie rozumiejąc problemu, bagatelizuje całą sprawę.
Eutanatos badawczo przyjrzał się swemu rozmówcy.
- A może to ty wyolbrzymiasz problem? - spytał.
W odpowiedzi Hermetyk podniósł jedną brew.
- Nie ważne - mruknął Eutanatos zrezygnowanym tonem. - Mam coś dla ciebie - powiedział, podając pakunek.
Andree rozwinął czarną chusteczkę. W środku były owoce, ziemskie owoce. Dorodne, dojrzałe, zupełnie świeże. Zaskoczony spojrzał na przyjaciela.
- Nie powinieneś marnować kwintesencji - powiedział, przyglądając się prezentowi.
- Jedz, bo twoje wciąż żywe ciało niedługo padnie z głodu. Poza tym - Daniel wzruszył ramionami. - ostatnio zrezygnowałeś ze swojej części, coś ci się w zamian należy.
Przytaknął.
- Dziękuję. - odpowiedział Andree i zabrał się za jedzenie. Głód krwi sprawił, że właściwie nie czół smaku, lecz mimo to cieszył się, że dostał wreszcie do jedzenia coś prócz mięsa.
- Jeśli naprawdę nie chcesz pomocy Ariego… - zaczął Eutanatos. - Cóż… Futrzak rozszarpałby cię, gdybyś tknął Dorianne choćby palcem, sam też pogryźć się nie da. Wniosek prosty: zostaje ci Yoshi. Jest w miarę rozsądny, jak na Akashika. Pogadaj z nim - powiedział, wstając. -Albo przywiąż do drzewa i zaknebluj, jak tam chcesz - rzucił przez ramię, odchodząc.

Yoshi obudził się jako pierwszy, kilka godzin po świcie. Ostre słońce przebijało się przez konary drzew, lecz powietrze wciąż było zimne i wilgotne. Po ziemi snuła się jeszcze poranna mgła, osadzając się wszędzie chłodnymi kroplami rosy, od których koce i ubrania przesiąkły nieprzyjemnie. Akashik wstał i cicho oddalił się od obozowiska, by poćwiczyć trochę w spokoju. Niedaleko znalazł niewielką polankę. Na początek kilka ćwiczeń na rozgrzanie. Zaledwie po kilku chwilach usłyszał za sobą szelest, a gdy się odwrócił zobaczył Andree idącego w jego stronę.
- Kolejna, nieprzespana noc? -spytał Akashik.
- Niestety.
Yoshi westchnął, martwił się. Bez jedzenia, bez snu nikt nie pociągnie długo, a szczególnie tak delikatny jak Andree. Prędzej, czy później komuś z nich musiało się to przytrafić, a Hermetyk, słaby fizycznie, nie przyzwyczajony do wysiłku, polowych warunków i chorowity, był z nich wszystkich najbardziej podatny. Yoshi był lekarzem, ale jego wiedza medyczna nie obejmowała chorób z innego świata.
- Jeśli mógłbym jakoś pomóc…
Przez twarz Andree przemknął jakiś niewyraźny grymas, było w nim coś, co zaniepokoiło Akashika.
- Właściwie - zaczął Andree, podchodząc bliżej.
Nie dokończył jednak, gdyż przechodząc, wdepnął w coś, co na pierwszy rzut oka uznał za kępę tutejszej trawy. Lecz kępa nagle poruszyła się pod jego stopą i wrzasnęła niewiarygodnie wysokim, przeciągłym piskiem. Obaj magowie odskoczyli zupełnie zaskoczeni, patrząc jak z pod kępy trawy wysuwa się niewielki pyszczek oraz osiem krótkich łapek i drobne zwierzątko ucieka w popłochu, chowając się w zaroślach. Nim zdążyli otrząsnąć się z zaskoczenia, usłyszeli kolejny pisk, tym razem niższy i głośniejszy, poczym na polankę wbiegło jakieś zwierze, szarżując prosto na Andree. Stworzenie było rozmiarów sporego psa, miało osiem krótkich nóg, świński pysk a jego ciało pokryte było długimi, zielonymi kolcami. Hermetyk nie zdążył zareagować, stwór biegnąc tuż przed samym zderzeniem skulił pod sobą przednie łapy, wywijając fikołka i strosząc wszystkie kolce, nim jednak sięgnął celu, drogę zastąpił mu Yoshi. Akashik jednym, sprawnym kopnięciem posłał stwora na drugi koniec polany. Zwinięte w kłębek zwierze odbiło się kilka razy od ziemi, poczym najwyraźniej straciło równowagę, rozwijając się i lądując na boku. Chwilę potem podniosło się, omiotło spojrzeniem dwójkę magów, poczym, wydając z siebie serię urywanych dźwięków, uciekło z powrotem w gąszcz. Za nim zaś pobiegło gęsiego jeszcze kilka przypominających kępy trawy stworzeń.
- Nie zauważyłem ich, dopóki się nie ruszyły - wydusił z siebie wciąż zaskoczony Andree, patrząc jak ostatnie z tych dziwnych zwierzątek chowa się w zaroślach. - Dziękuję panu.
- Musiały wygrzewać się na słońcu - stwierdził Yoshi, chwiejnie klękając na jedno kolano. - I nie ma sprawy.
Nim jeszcze Andree zobaczył na nodze Akashika otwartą ranę, z której wystawało kilka długich, zielonych kolców, poczuł woń krwi. Jej zapach uderzył go z ogromną siłą, zalewając umysł falą podekscytowania, poczuł jak jego mięśnie napinają się w gotowości, kły wydłużają się, adrenalina uderza do głowy. Nagle, w jednej chwili jego ciało gotowe było do skoku. Nagle poczuł w sobie chęć rzucenia się na przyjaciela i rozerwania go na strzępy, byle tylko dostać to, co zaspokoi jego głód. Nie! Andree chyba tylko cudem powstrzymał się od tego. Odwrócił się natychmiast, próbując wymazać z pamięci obraz otwartej rany. Nie dało to jednak wiele, bo zapach krwi wciąż świdrował mu w nosie, a głód nie dawał spokoju. Hermetyk czół, że jest na granicy szału.
Stojący za nim Yoshi, tylko pokręcił głową, błędnie interpretując zachowanie przyjaciela, poczym usiadł. Rana nie była poważna, jedynie kilka koców przeorało skórę, a niektóre igły wciąż tkwiły w nodze. Akashik zacisnął zęby i chwycił pierwszy kolec, starając się wyjąć go tak, by sprawić sobie jak najmniej bólu. Ledwo udało mu się go wyciągnąć, gdy nagle poczuł zawroty głowy. Przez rozmazujący się obraz, zdążył dostrzec tylko niewielką kroplę jadu, ściekającą po igle, poczym wolno osunął się w czerń.

Kith był wściekły. Wciąż chodził dookoła, przystając co chwila tylko po to, by zaraz odwrócić się na pięcie i po raz kolejny spojrzeć na wciąż nieprzytomnego Akashika, leżącego teraz na kocu, po środku ich niewielkiego obozowiska.
- I jak? – spytał po raz kolejny, patrząc jak Dorianne stara się z posiadanych przez siebie ziół przygotować skuteczną odtrutkę.
Kobieta westchnęła.
- Robię co mogę – stwierdziła. – Lecz jeśli dalej będziesz chodził w kółko i mnie rozpraszał, wcale mi tym nie pomożesz.
Garou otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zamiast tego warknął tylko cicho i usiadł na ziemi.
- To nie twoja wina, że Yoshi jest rany – dodała po chwili.
W odpowiedzi usłyszała tylko prychnięcie. Westchnęła, rozumiała jego złość. Kobieta dobrze wiedziała, że Kith uważał siebie za obrońcę całej grupy i wziął na siebie odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo, a teraz czuł, że zawiódł. Pokręciła głową, Garou i ich duma.
- Nie ufam drzewom, a teraz jeszcze muszę bać się trawy? – powiedział siedzący na skraju polany Ari, próbując żartem przerwać jakoś niezręczną ciszę. –Jeszcze może dowiem się, że tutejsze kwiatki gryzą?
Siedzący obok niego Daniel tylko przewrócił oczami i w milczeniu wrócił do czyszczenia swoich pistoletów.
- Jak to właściwie wyglądało, Andree? – spytał, spoglądając na swojego przyjaciela.
Hermetyk nie zwrócił na niego uwagi. Stał po przeciwległej stronie polany i oparty o drzewo wpatrywał się w jakiś odległy punkt, co chwila przecierając i mrużąc oczy. Zupełnie zignorował pytanie i zamiast tego odszedł parę kroków i ponownie spojrzał gdzieś na wschód. Zdawał się nad czymś zastanawiać i wyglądał przy tym na nie mniej rozdrażnionego od Kitha.
- Andree, coś się stało? – spytał Ari, lecz znów nie otrzymał odpowiedzi. – Andree? Hej, Andree! – krzyknął.
- Nic – odwarknął w końcu. – Daj mi spokój.
- Jesteś pewny, że… - zaczął, lecz przerwał nagle, gdy tamten z łoskotem osunął się na ziemię.
Dorianne widząc to poderwała się z miejsca i podbiegła do leżącego przyjaciela. Oczy miał zamknięte, jego skóra była sucha i zimna, sprawdziła puls. Serce biło, ale o wiele wolniej niż powinno.
- Żyje, jest tylko nieprzytomny – stwierdziła, poczym usłyszała za sobą westchnienie ulgi.
- Czy to możliwe, że i on został zatruty? – spytał Ari.
- Nie sądzę. Andree nie miał ani jednej rany. Wydaje mi się, że to raczej… zmęczenie – powiedziała niepewnie.
- Jak dla mnie… - zaczął Daniel, zostawiając swoją broń i podchodząc do małego zbiegowiska. – to odrobinę co innego.
- To znaczy? – spytała Dorianne.
Eutanatos kucnął przy nieprzytomnym przyjacielu.
- Dzienny letarg – stwierdził. – Jest już dawno po wschodzie słońca, Andree po prostu poszedł spać.
- Przecież… - zaprotestował Ari.
- Andree nie jest wampirem? – Daniel dokończył za niego. – Jemu to powiedz. Najwyraźniej klątwa naszej miłej pani zaczęła znowu działać.
- Ale… - blondyn najwyraźniej nie chciał się uciszyć.
- Zobacz, przestał jeść, zaczął sypiać w dzień, oślepia go dzienne światło… Jak dla mnie to dość wyraźne objawy – wyjaśnił. - Nie martw się, powinien obudzić się wraz z zapadnięciem nocy.
- Ale dlaczego klątwa wróciła? – spytała Dorianne.
Eutanatos wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia – skłamał. – Może Andree wam powie, kiedy się obudzi – stwierdził spokojnie. – Jeśli oczywiście zechce o tym komuś powiedzieć.
- Wolałbym już wersję Doriany – odezwał się Ari. – albo żeby Andree zapadł, tak jak twierdził Yoshi, na jakąś nieziemską grypę. Ale ty Dan myślisz zawsze o wampirach. Nie cierpię kiedy masz rację.
Daniel wzruszył ramionami.
- To już nie jest mój problem – stwierdził.

Zgodnie z przewidywaniami Eutanatosa, Andree obudził się niedługo po zachodzie słońca. Zadawali mu wiele pytań, on jednak zbywał je milczeniem. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Teraz leżał w milczeniu na kocu, wpatrzony w ciemność nocy, starając się nie zwracać uwagi na zapach jego śpiących towarzyszy. Nie potrafił jednak, głód potężnie wyostrzył jego zmysły i teraz woń ta była dla niego tak wyraźna, że prawie namacalna, zdawała się wypełniać wszystko dookoła, unosić się zamiast powietrza. Miał wrażenie, że zaraz się udusi. Sam ten zapach wwiercał się głęboko, aż do mózgu, drażnił go i budził w nim pragnienie tak wielkie, iż w jego myślach nie było już nic innego. Jedynie obietnica, że w chwili, gdy poczuje na języku ten niepowtarzalny smak, gdy gorący płyn znów przeleje się przez gardło, jego umysł i całe jego ciało znów wypełni się uczuciem nieziemskiej rozkoszy. W tej chwili pragnął tylko tego, zaś zdobycz była tuż pod ręką.
Wstał i wolnym krokiem podszedł do Dorianne. Kobieta spała na boku, szczelnie owinięta kocem. Andree kucnął przy niej i ostrożnie wyciągnął rękę, czując na dłoni ciepło jej oddechu. Poczuł jak jego kły wydłużają się, ślina napływa do ust, przełknął. Musiał się powstrzymać. Jeszcze tylko chwilę. Delikatnie dotknął ramienia kobiety, dusząc w sobie chęć, by wyciągnąć szpony i wolno przeciąć jej ciemną skórę, a potem zlizać gorącą krew, płynącą leniwie z płytkich ran. Mimowolnie jego język potarł podniebienie, jakby rozcierając nieistniejący płyn, a przez umysł przemknęło wspomnienie tego niezwykłego smaku. Dość! Andree odgonił od siebie tę myśl, dał sobie chwilę na uspokojenie, poczym lekko szturchnął Dorianne. Kobieta obudziła się, czując na skórze zimny dotyk. Zamrugała, poczym obróciła wolno i zaspana spojrzała na przyjaciela. On tylko wstał i ruchem głowy poprosił, by poszła za nim. Przytaknęła, poczym oboje cicho oddalili się od obozu.
- O co chodzi? – spytała, gdy odeszli na tyle, by mogli być pewni, że nikt ich nie usłyszy.
Milczał, zupełnie nie wiedział od czego zacząć. Bał się cokolwiek powiedzieć, bo wiedział, że, gdy tylko się odezwie, Dorianne zobaczy kły w jego ustach. To było śmieszne! Przecież miał zamiar za chwilę zaspokoić głód jej krwią. Jaki cel miały dalsze podchody?
-Andree? – kobieta spojrzała na niego pytająco.
-To głupie – szepnął sam do siebie.
-Co jest głupie? – Dorianne musiała go usłyszeć.
- Moje zachowanie. Spójrz co się ze mną dzieje! Trzeba być ślepym, by nie zauważyć – powiedział, podnosząc wzrok. – A ja wciąż próbuję to ukryć. To niedorzeczne. - przyznał w końcu.
Westchnęła.
- Więc Daniel miał rację i twoja klątwa wróciła? – to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
Mimo tego przytaknął.
- Zwlekając, tylko pogarszam sytuację – powiedział. – To już ostatnia noc i jeśli teraz nie dostanę krwi, jutro wpadnę w szał. Jeśli do jutra wytrzymam –dodał.
Przerwał, czekając na odpowiedź, lecz kobieta milczała. Widział, że się zastanawia, widział w niej strach i obawę. Właściwie czemu jej na to pozwalał? Dlaczego po prostu nie weźmie siłą tego, czego tak bardzo pragnie? Walczyłaby na pewno, ale tylko do momentu, gdy jego kły zatopiłyby się w ciele. Potem, jak każdy, poddała by się ekstazie „pocałunku”.
- Proszę – powiedział, nie mogąc znieść własnych myśli. – Tylko ty możesz mi pomóc. Yoshi jest ranny, krew Daniela nie byłbym w stanie wypić nawet w szale, a wola Ariego jest na to za słaba, Kith zaś prędzej dałby się zabić, albo rozerwał mnie na strzępy.
- Dobrze – przytaknęła w końcu. – Jeśli naprawdę nie ma innego wyjścia.
Było inne wyjście, lecz on traktował je jako ostateczność. Nie miał zamiaru nikogo zabijać. Stał więc, patrząc jak Dorianne wolno siada na ziemi, krzyżując nogi. Czekała. Andree wziął głęboki wdech i natychmiast odurzający zapach żywego ciała wypełnił wszystkie jego myśli, na nowo budząc w nim tak długo tłumiony głód. Kły wysunęły się same, wszystkie włosy na skórze stanęły dęba, źrenice otworzyły się szeroko. Nie patrzył jej w oczy, nie chciał. Nareszcie, prawie czuł ulgę na myśl, że ta tortura wreszcie się zakończy. Ostrożnie wyciągnął rękę, by chwycić kobietę za nadgarstek i w chwili, gdy jego palce dotknęły ciemnej skóry, usłyszał za sobą gniewne warczenie. Zamarł, poczym odwrócił się powoli.
Przed nim stała wielka, czarna sylwetka ogromnego wilka. Zwierze górowało nad nim w kłębie, wpatrując się czujnie w Andree i wściekle szczerząc ostre jak brzytwa, białe zęby. Wściekły wilkołak był widokiem, który powinien każdego wampira przerazić i zmusić do natychmiastowej ucieczki, Andree wiedział jednak, że nie było sensu uciekać. Gdyby Kith naprawdę chciał go zabić, zrobiłby to, zamiast stać i warczeć.
- Kith! – Dorianne wstała, spoglądając niepewnie na Garou.
- Powiedz mu - z gardła bestii dobiegł niski, przypominający warkot głos. – żeby się stąd wynosił. Nie wiem, co mu odbiło, ale jeśli raz jeszcze się do ciebie zbliży…
- To co? Zabijesz mnie? – zaproponował z wyzwaniem.
W odpowiedzi ogromny wilk uśmiechnął się drapieżnie.
- Czemu nie? – zapytał.
Widząc tę scenę Dorianne załamała ręce. Żaden z nich nigdy nie zachowywał się w ten sposób, Kith – zazwyczaj spokojny i cichy, Andree – logiczny i opanowany aż do przesady, normalnie nigdy się nie kłócili i nie starali wchodzić sobie w drogę. Jednak teraz oboje byli na granicy szału i rządziła nimi ich mniej lub bardziej prawdziwa natura. A natura wampirów i Garou każe im zabijać się nawzajem.
- Rzeczywiście - zaczął Andree. - Dorianne z pewnością bardzo się ucieszy, jeśli rozszarpiesz jej przyjaciela na strzępy – stwierdził zimno. – Kolejnego –dodał.
To był cios poniżej pasa, Hermetyk uderzył w poczucie winy, którego, mimo oczyszczenia z zarzutów, wilkołak wciąż nie potrafił się pozbyć. Odpowiedzią Kitha był gniew, potężny ryk rozerwał powietrze i ogromny, czarny kształt rzucił się wprost na przeciwnika. Andree musiał uskoczyć, bo szpony Garou wbiły się jedynie w ziemię. Potem Dorianne zobaczyła krótki błysk, poczuła nagłe wyładowanie magii i po chwili sylwetka Andree stała się tylko cieniem, niknącym pośród ciemnych drzew. Kobieta westchnęła, mimo wszystko czuła ulgę, cała sytuacja mogła się rozegrać o wiele gorzej. Szczęście, że choć jeden z nich nie wpadł w szał i Hermetyk wciąż miał na tyle oleju w głowie, by wybrać ucieczkę, zamiast walki. Rozejrzała się, Kith stał nieruchomo, jakby zamrożony w ułamek sekundy tuż przed kolejnym skokiem, a obok niego leżał na ziemi rozwinięty zwój na wpół spalonego papieru. Podniosła głowę i jej oczy spotkały się ze spanikowanym spojrzeniem wilkołaka. Wzruszyła ramionami, Kith będzie miał chwilę, by trochę ochłonąć.
Gdzieś z tyłu ktoś krzyknął jej imię. Odwróciła się, Daniel i Ari biegli w jej stronę.
- Słyszeliśmy ryk, co się stało? – spytał Eutanatos, poczym spojrzał na unieruchomionego Garou i przez jego twarz przemknął na chwilę złośliwy uśmiech.
- Gdzie Andree? – zainteresował się blondyn.
Dorianne wskazała głową w kierunku drzew.
- Pobiegł w las – powiedziała.
- Ledwo żywy?! – spytał zaskoczony Ari.
- Kith jak zwykle nie pomyślał, zanim zrobił - szamanka puściła wilkołakowi wściekłe spojrzenie. – Zagroził Andree, że go zabije, jeśli ten się do mnie zbliży.
Coś zaszeleściło, wielki wilk poruszył się wreszcie i wolnym krokiem podszedł do Dorianne.
- On chciał cię skrzywdzić! – zaprotestował. - Nie mogłem mu na to pozwolić. Jemu odbiło, wydaje mu się, że jest wampirem!
- Kith, zrozum. On nie chciał nikogo skrzywdzić, dlatego przyszedł do mnie – kobieta starała się wyjaśnić to przyjacielowi najlepiej jak umiała. Była wściekła, nie mogła jednak winić Kitha, za to, że chciał jej bronić. – To była jego ostatnia szansa, a ty nie pozwoliłeś mu jej wykorzystać – Dorianne ujęła w obie ręce ogromny pysk i spojrzała bestii prosto w oczy. –On teraz nie panuje nad sobą, tak jak ty nie panowałeś kiedyś. Rozumiesz mnie? –powiedziała z naciskiem.
Garou milczał przez chwilę, lecz w końcu przytaknął niechętnie. Kobieta westchnęła i puściła ogromny pysk, po chwili czarny wilk zmienił się z powrotem w człowieka.
- Mogę go tropić – stwierdził. – Jeśli chcemy za nim iść.
- Ale… -zaczął niepewnie Ari. – Andree jest ledwo żywy, nie miał siły nawet na to, by chodzić prosto, a co dopiero biegać!
- W szale nie będzie zwracał na uwagi na zmęczenie i rany – powiedział Daniel. – Wampiry się nie męczą, ich rany goją się znacznie szybciej. Andree wydaje się, że jest jednym z nich, więc jeśli szybko nie wróci do normy, umrze z przemęczenia.

Andree stanął wreszcie, opierając się o drzewo. Biegł długo, naprawdę długo, lecz mimo tego nie czuł zmęczenia. Głód był tak silny, że w jego umyśle nie było miejsca ani na strach, ani na protesty wycieńczonego ciała, pozostało jedynie pragnienie krwi. Głód był nie do zagłuszenia, uczucie potwornego zimna i wewnętrznej pustki, ogromny ból, który sprawiał, iż miał ochotę krzyczeć z rozpaczy, zrobić cokolwiek, co pomoże ulżyć mu w cierpieniu. I był już blisko celu.
Młody mag przykucnął w zaroślach i spojrzał przed siebie. Kilkanaście metrów od jego kryjówki płonęło ognisko, które, choć niewielkie, sprawiało ból jego wyostrzonemu wzrokowi. Wokół ognia siedziały trzy humanoidalne postacie, rozmawiając beztrosko w nieznanym mu języku. Więc Kith miał rację, twierdząc, że natknął się na trakt, trakt zaś oznaczał podróżnych. Andree zamknął oczy i wciągnął powietrze. Poczuł wilgoć lasu, dym ogniska i woń żywego ciała. Przełknął ślinę, mimowolnie potarł językiem o wysunięte kły, zapach był odpowiedni, pełen życia, był jak obietnica długo wyczekiwanej ulgi, zapowiedź niepowtarzalnego smaku krwi i cudownej rozkoszy Pocałunku. Nawet jeśli to nie byli ludzie, ich krew z pewnością zaspokoi dręczący go głód. Podszedł jeszcze kilka kroków i przykucnął w śród gęstych krzewów. Czekał.
Po jakimś czasie jedna z postaci wstała i oddaliła się od ogniska w stronę zarośli, osobnik minął Andree, nie zauważając go, przeszedł jeszcze kilka kroków, poczym sam również przykucnął wśród gąszczu. Mag zmarszczył nos, zapach który po tym wyłowił jego wyostrzony węch, zdecydowanie nie należał do przyjemnych. Po chwili istota wstała i zaczęła wracać do obozu. Andree poczekał, aż minie go ponownie i gdy tylko przyszła ofiara zwróciła się do niego plecami, jednym zwinnym susem wyskoczył z zarośli, rzucając się prosto na szyję. Postać zaalarmowana nagłym szelestem odwróciła się natychmiast, wykonując jakiś ruch i nagle cały świat zniknął wśród bólu i krótkiego błysku światła.

Kiedy Andree się ocknął, pierwszym co do niego był ostry zapach dymu i równie intensywna woń żywego ciała, a gdy otworzył oczy, blask ogniska niemal go oślepił. Odruchowo zacisnął powieki i próbował zasłonić twarz ręką, lecz napotkał na niespodziewany opór. Szarpnął się wściekle, jednak nic to nie dało. Wciąż z zamkniętymi oczyma, próbował poruszać kolejnymi częściami ciała, chcąc zorientować się, co krępuje jego ruchy i szybko zrozumiał, iż ma związane kostki, a ręce wygięte do tyłu i skrępowane tak, by obejmowały wąski pień drzewa. Wystarczyło tylko, że szarpnął się kilka razy, a usłyszał obok czyjeś kroki, zaś zapach krwi stał się jeszcze silniejszy. Ślina sama napłynęła mu do ust, przełknął. 
Ktoś podszedł bliżej, lecz, gdy Andree ponownie otworzył oczy, zobaczył jedynie ciemną sylwetkę na tle oślepiająco jasnych płomieni. Postać przykucnęła nieruchomo pomiędzy nim, a ogniskiem, przyglądając się więźniowi z zaciekawieniem i zapewne nie mając najmniejszego pojęcia o tym, jak bardzo zapach jej krwi drażni, doprowadzonego na skraj szału Hermetyka. Woń żywego ciała odurzała go coraz bardziej, niczym narkotyk. Racjonalne myśli odpływały gdzieś daleko a ich miejsce zajmowała chęć zaspokojenia głodu, bez względu na okoliczności. Już, teraz, przecież zdobycz była pod ręką. Kolejny wdech, mięśnie naprężyły się, gotowe do działania, kły wysunęły, by w każdej chwili móc wbić się w miękkie ciało. I wtedy coś puściło, pękła ostatnia bariera odgradzająca go od szaleństwa i cały umysł i ciało pogrążyły się ostatecznie w nieopanowanym głodzie krwi. 
W jednej chwili jego dłonie przekształciły się w ostre jak brzytwa szpony, szybkim ruchem przeciął krępujące je więzy, poczym, jeszcze wstając, rozciął i te na kostkach. Natychmiast uskoczył w bok i zanim niewyraźna postać zdążyła jakkolwiek zareagować, odbił się od ziemi, skacząc na przeciwnika z wyciągniętymi szponami i kłami, warcząc niczym dzikie zwierze. Postać uchyliła się szybko, jeszcze w locie pochwyciła Andree za ubranie i wykorzystując jedynie jego rozpęd, przechyliła się odrobinę do tyłu, zmuszając go do zmiany kierunku, poczym puściła. Chyba tylko cudem nie uderzył o drzewo, jakimś sposobem udało mu się przechylić, poczym z całej siły wbił szpony w pień. Ostre pazury z łatwością przecięły korę, zostawiając na niej równe ślady i zatrzymały się dopiero na twardym drewnie. Hermetyk syknął niezadowolony, wściekłym ruchem wyrywał szpony z pnia i spojrzał w stronę ogniska. Teraz stały tam wszystkie trzy postacie, wciąż niewyraźne na tle płomieni. Warknął, czy to była jakaś taktyka, by zmusić go do patrzenia w ogień? Jego przeciwnicy najwyraźniej znali się na walce, mogli się też domyślać iż jego oczy przyzwyczajone są do ciemności i zapewne liczyli na to, że tak jasne światło będzie go oślepiać. Może, gdyby wciąż myślał racjonalnie, zrozumiałby, że nie ma najmniejszych szans w walce trzech na jednego, w walce z kimś tak dobrze wyszkolonym, podczas gdy on właściwie nigdy nawet nie potrafił się bić. Jednak w tej chwili szanse były dla niego nieistotne, liczył się tylko głód, tak szaleńczo domagający się zaspokojenia. Ruszył na przód, gotowy rozszarpać swą zdobycz na ociekające krwią strzępy. Blask ogniska oślepił go na chwilę, lecz Andree kierował się zapachem, rzucił się na najbliżej stojącą postać, lecz ta zasłoniła się drzewcem jakiejś broni i nim mag zdąży zrobić coś jeszcze, ktoś stojący za nim z ogromną siłą uderzył go z tyłu, na wysokości kolan. Hermetyk odruchowo opadł na klęczki, a wtedy ktoś otwartą dłonią zadał mu celny cios w podbródek, cios tak silny, że swym impetem przewrócił go na plecy. Upadając, zobaczył jeszcze, jak któryś z przeciwników zamachuje się włócznią, celując prosto w serce. I wtedy czas się jakby zatrzymał. Intensywny zapach palonych ziół wypełnił powietrze, stojące nad nim postacie nagle osunęły się w dół, a potem zapadła ciemność pełna znajomej woni suszonych ziół. 

Obudził go czyjś ciepły dotyk. Ktoś delikatnie uniósł mu głowę i przytknął do warg jakiś gliniany przedmiot. Jeden wdech i zapach krwi odurzył go na nowo, jego umysł znów wypełnił się szałem, lecz ciało nawet nie drgnęło. Nie wiedział, czy to magia, czy po prostu zużył do cna resztki sił. Fakt był taki, że nie mógł już nic zrobić, a pragnienie wciąż było nie do zniesienia. Usłyszał westchnienie, ciepłe palce rozchyliły mu usta, krawędź przedmiotu przechyliła się nieznacznie i ciepła, gęsta ciecz wlała się prosto do gardła. Kiedy tylko to poczuł miał ochotę krzyknąć. Krew. Nareszcie. Cudowny płyn przelewał się przez jego ciało odurzając go, wypełniając żarem i uczuciem niezwykłej ulgi. Niesamowity, niepowtarzalny smak i zapach wdarł się umysł całkowicie wypełniając jego myśli. To była ekstaza, to było spełnienie i jedyne czego teraz pragnął, to tego, by stan ten trwał wiecznie. 
Po chwili poczuł, że jego umysł gdzieś odpływa, jakby spadał w dół lub szybował w powietrzu, a potem wszystko powoli zaczęło cichnąć. Wróciły zmysły, wróciła świadomość i nagle znów był Tu i Teraz. Otworzył oczy i zobaczył w półmroku twarz Dorianne. Kobieta siedziała obok niego, pojąc go z wolno glinianej miseczki. Głód odszedł i teraz Andree czuł na języku jedynie nieprzyjemny słono-metaliczny smak. Wzdrygnął się, zakrztusił i oderwał usta od naczynia. Skrzywił się, ludzka świadomość i natura powróciły już do niego, a wraz z nimi właściwe odruchy. Poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. 
- Musisz się powstrzymać. – usłyszał głos Dorianne. – Jeśli teraz zwymiotujesz, wszystko pójdzie na marne. 
Miała rację. Przytaknął nerwowo, poczym wolno przełknął, czując jak wnętrzności niechętnie wracają na miejsce. Nienawidził tego, przechodził to jednak za każdym razem, gdy udawało mu się zaspokoić głód krwi. Najpierw wampirza ekstaza, a potem ludzkie reakcje. Nieraz nie udało mu się ich powstrzymać, a wtedy głód wracał już po kilku godzinach. 
Spróbował się podnieść, lecz natychmiast poczuł zawroty głowy. Nie zdziwiło go to, najpierw kilka dni prawie bez jedzenia, a potem szaleńczy bieg przez las. Chyba tylko cudem, nie umarł z przemęczenia. Nagła fala senności ogarnęła jego umysł. Tak, z całą pewnością potrzebował odpoczynku. 
- Czyją krew mi dałaś? – spytał, z powrotem kładąc się na plecy. Dobrze wiedział, że ilość potrzebna, by zaspokoić tak długo tłumiony głód, daleko przekraczała taką, którą można odebrać człowiekowi bez zabijania go. 
- Cóż… -Dorianne odłożyła glinianą miseczkę obok trzech innych, teraz już pustych. Ze wszystkich unosiła się woń krwi. – Jak to powiedział Ari, „zrobiliśmy ściepę”. 
Andree westchnął. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? To było przecież takie proste! Idiota! 
- Co do tych trzech Tutejszych - zaczęła po chwili. – powiedziałam im, że jesteś chory, co z resztą jest po części prawdą. Jakoś to przyjęli – stwierdziła. -Jednak następnym razem nie rzucaj się na nich, to żołnierze, doświadczeni żołnierze. 
- Co im powiedziałaś, że czym jesteśmy? 
Kobieta wzruszyła ramionami. 
- Prawdę – odpowiedziała prosto. –J esteśmy podróżnikami z innego świata i zgubiliśmy się. Uwierzyli, sądzę, że widok Kitha z pewnością im to ułatwił. Udało mi się wyciągnąć od nich parę niejasnych opowieści, które mogłyby wskazywać na istnienie jakiejś bramy, naturalnej czy nie. Słaby to ślad, ale przynajmniej mamy o cokolwiek się zaczepić. Jak tylko odzyskasz siły, ruszamy dalej. 
Przytaknął. 
- Co z Yoshim? 
- Odtrutka podziała, w tej chwili jest już całkiem zdrowy, a ty powinieneś się porządnie wyspać. 
Ziewnął, tak, to był zdecydowanie dobry pomysł.

Koniec 

 

Powrót    Uwagi?   Zajrzyj