CIEMNOŚĆ I ŚWIATŁO KSIĘŻYCA

Był jak inna osoba, stojąca po drugiej stronie szyby – nagi mężczyzna, szczupły, o żebrach rysujących się delikatnie pod skórą klatki piersiowej.
To było jego ciało – teraz bardziej jego, niż kiedykolwiek wcześniej, przez całe, ponad trzydziestoletnie życie. Obraz, który widział w lustrze, wreszcie nie wywoływał obrzydzenia. Wcześniej Daniel ubierał się w pośpiechu, starając się unikać własnego odbicia, dziś jednak nie musiał już tego robić i z przyjemnością obserwował, w jaki sposób fałdy ubrania rozkładają się na męskim torsie i wąskich biodrach.
Uczucie bycia więźniem we własnym ciele dopada czasem każdego, niektórym jednak towarzyszy przez całe życie. Świadomość ograniczeń wynikających zarówno z uwarunkowań społecznych, jak i z samej formy, w której została umieszczona dusza, bywa przytłaczająca. Rodzimy się tacy, a nie inni, ukształtowani przez geny i czysty przypadek, lecz nasza duchowa natura nie zawsze akceptuje taką, a nie inną cielesność. Zmienić ją? Ludzkość wynalazła na to sposoby. Swoje sposoby mają też ci, których los obdarzył magicznym talentem, mocą wpływania na tkaninę rzeczywistości. Za cenę ryzyka – bo każdy mag drogo opłaca niepowodzenie, za cenę paru efektów ubocznych i wysiłku, towarzyszącego długiemu rytuałowi, Daniel był w stanie odwrócić wyroki natury i przekształcić sam siebie.
Uczynił to przed dwoma tygodniami. Uwolnił się od formy, która krępowała go i ograniczała. Nowa, widoczna w dużym łazienkowym lustrze, była jak szyte na miarę ubranie.
Zapiął koszulę, przeczesał włosy, jak zwykle opierające się wszelkim próbom uporządkowania, i włożył okulary. Tak jak czerń ubrania podkreślała jego bladą cerę, tak one pogłębiały inteligentny, choć ironiczny wyraz twarzy mężczyzny. Wszystko przewidziane w najmniejszym detalu, z zimnym perfekcjonizmem i precyzją, znamionującymi doświadczonego lekarza, jakim był Daniel.
We wszystkim, co robił, czy to w pracy zawodowej, czy też w magii, zawsze przykładał wagę do szczegółów i starannie planował każdy swój krok. Z tym samym pedantyzmem dbał o swój wizerunek. Nie było istotne to, że nie udawał się tego wieczora w żadne szczególne miejsce – ubieranie się i przygotowanie do wyjścia było jak złożony rytuał.
Jak zawsze – założenie marynarki, rzut oka poświęcony własnej postaci, tym razem odbitej w lustrze w przedpokoju. Potem zerknięcie w kierunku drzwi, za którymi spała Twilight. W martwej niemalże ciszy mieszkania prawie słyszał jej spokojny oddech. Ubrał płaszcz, buty, zamknął drzwi i zszedł trzeszczącymi schodami na podwórko starej kamienicy. W jego rogu rosło drobne drzewko śliwy, teraz wyciągające nagie gałęzie ku czystemu niebu i księżycowi. Od kilku tygodni panował mróz. Udeptany śnieg zmienił się w grubą lodową pokrywę, skrzypiącą pod ostrożnymi krokami.
Dalej, już na ulicy, śnieg odgarnięto, zaś chodniki posypano piaskiem. Daniel bez trudu mógł przemknąć się wąskimi uliczkami starego miasta, aż do kamienicy, w piwnicy której znajdował się klub.
Gdyby ktoś dowiedział się, że szanowany w całym mieście patolog sądowy regularnie zjawia się w lokalu o nazwie Gotyk, mógłby być bardzo zdziwiony. W tym przesyconym ciężką atmosferą miejscu spotykali się młodzi miłośnicy gotyckiej muzyki, ubrani w ciemne kolory, przyciągnięci klimatem wnętrza, na ścianach którego wisiały powiększone kadry z filmów o wampirach, zaś na ukrytych między filarami stolikach płonęły świece.
Obecność nieumarłych, zasugerowana przez fotosy, była w tym klubie faktem – niewielu jednak zdawało sobie z tego sprawę. Wampiry krążyły między nieświadomymi śmiertelnymi bywalcami lokalu swobodnie, wtapiając się w tłum, czasem zawierając bliższe znajomości. Jeden z nich bywał tu od co najmniej szesnastu lat – tak długo, jak Daniel sięgał pamięcią. Nie sposób było nie zwrócić na niego uwagi – jego niemalże nadludzka uroda, wyniosły sposób bycia i ekscentryczne stroje przykuwały wzrok. Nawet, gdy siedział, jak to miał w zwyczaju, na uboczu, nie można go było przeoczyć.
Wysoki, szczupły, miał twarz o ostrych, harmonijnych rysach, oczy podłużne i przenikliwe, prosty nos i pięknie wykrojone usta. Czarne, lśniące włosy spięte na karku, jedynie dwa luźne kosmyki spływały wijąc się lekko przed nieznacznie zaostrzonymi uszami.
Ten mężczyzna był dla Daniela wzorem, obiektem fascynacji i nienawiści zarazem. Był przyjacielem, któremu nigdy nie można do końca zaufać i wrogiem, bez którego nie można żyć. Stali po dwóch różnych stronach barykady, reprezentując frakcje, które wolały zazwyczaj unikać się nawzajem – o ile w ogóle wiedziały o swoim istnieniu. Przyjaźń między magiem a wampirem zawsze była, i zawsze będzie, stąpaniem po kruchym lodzie. Jakiekolwiek zaś inne stosunki między nimi skończyłyby się źle. Daniel wiedział to za dobrze – w jego mieszkaniu spała w końcu dziewczyna, która zbliżyła się do wampira za bardzo i niemal zapłaciła za to własnym życiem. On nigdy nie popełniłby takiego błędu – zbyt długo miał do czynienia z nieumarłymi, by nie wiedzieć, że są to istoty egoistyczne i kierujące się zupełnie innymi pobudkami, niż śmiertelnicy. Mimo to nie potrafił wyzbyć się fascynacji nimi – zwłaszcza tym konkretnym wampirem, w kierunku którego właśnie zmierzał.
Dwa tygodnie minęły, odkąd widzieli się po raz ostatni. Wystarczająco dużo zdarzyło się od tego czasu – z przemianą na czele. Daniel szedł na spotkanie z uczuciem lekkiego niepokoju. Jaka będzie reakcja? Jego przyjaciel wiedział o tych planach od dawna, lecz i tak...
***

Noc była jasna i księżyc bez przeszkód zalewał promieniami pokój w starej krakowskiej kamienicy. Srebrne palce księżycowego światła pełzły po podłodze i wspinały się po łóżku, zmierzając w kierunku pogrążonej we śnie dziewczyny. Jej twarz miała wyraz bezgranicznego spokoju, złote włosy rozrzucone na poduszce otaczały ją jak aureola.
Przyszedł do niej w ciemności, wraz z blaskiem księżyca. Wyłonił się z mroku i cicho stanął nad nią, obserwując, jak jej piersi unoszą się i opadają z każdym spokojnym oddechem. Dotknął jej twarzy, palce miał długie i srebrne. Otwarła oczy i spojrzała na niego z niedowierzaniem i lękiem. Delikatnie usiadł na skraju łóżka i zaczął przeczesywać jej włosy, gładzić twarz i szyję. Nie powiedział ani słowa, ona również. Oboje byli cisi jak światło księżyca.
***

Wampir uśmiechnął się delikatnie. Daniel odpowiedział skinieniem głowy i usiadł przy ciężkim, zdobionym rzeźbieniami stole. Znajdowali się w odseparowanym od reszty sali kącie, gdzie dominującym elementem wystroju były miękkie kanapy obite czarną skórą. Stojący obok stołu lichtarz rzucał migotliwy blask, nadając zakątkowi intymną atmosferę. Za drzwiami obok znajdowało się jeszcze bardziej odosobnione pomieszczenie. Daniel wiedział doskonale, jakie jest jego przeznaczenie, nigdy jednak nie był wewnątrz. Utrzymywał z wampirami – z jednym z nich – kontakty od szesnastu lat, lecz nigdy nie oddał swojej krwi. Nigdy też wampir, który siedział teraz naprzeciw niego, nie dotknął go w żaden sposób. Mogli krążyć wokół siebie, mogli zdradzać sobie sekrety własnych frakcji, lecz były pewne granice, których nie przekroczyli. Imienia wampira Daniel nie poznał nigdy – ani prawdziwego, ani przybranego. Znał go jako „Hrabiego” – niezależnie od tego, czy ten tytuł był prawdziwy, czy nie, pasował do wyniosłej osoby wampira.
Teraz Hrabia trzymał w dłoni kieliszek do połowy napełniony ciemnoczerwonym płynem. Przenikliwe, ciemne oczy wpatrywały się w maga badawczo, lustrując jego sylwetkę. Daniel przełknął ślinę. Spojrzenie wampira było zainteresowane i rozbawione zarazem. Musiał zauważyć zmianę.
- Widzę, że w końcu to zrobiłeś – rzekł, stawiając kieliszek na blacie. – Wstań, jeśli możesz.
Daniel wykonał polecenie. Hrabia podniósł się również i zbliżył płynnym krokiem, nie spuszczając wzroku z maga, który odruchowo zaczął się cofać.
- Spokojnie – wargi wampira rozciągnęły się w uśmiechu. Daniel zatrzymał się w pół kroku, plecami niemal oparty o mur. – Chcę zobaczyć, jak ci wyszło. – Zadbane dłonie o długich, szponiastych niemal paznokciach wsunęły się pod poły marynarki i powoli zaczęły rozpinać guziki koszuli.
Daniel cofnął się o jeszcze jeden krok, pod plecami poczuł chłodny mur z cegieł i łamanego wapienia. Dalej nie mógł uciekać, ściana i smukłe, zimne ręce Hrabiego ograniczały jego ruchy. Ktoś, z kim od wielu lat łączyła go dziwna przyjaźń, przekraczał właśnie granicę intymności – z ciekawości niemalże zawodowej, co Daniel wiedział doskonale, lecz bycie dotykanym i rozbieranym miało w sobie coś niebezpiecznego.
Dłonie wślizgnęły się pod koszulę, badając strukturę nowego ciała. Przesuwały się po obojczykach, naciskały skórę, obwodziły kontury mięśni z metodyczną, naukową precyzją, lecz dla Daniela było w tym coś podniecającego. Przygryzł wargę, kiedy palce Hrabiego przesunęły się na jego brzuch. Nowe ciało reagowało w niepożądany sposób, zdradzając te elementy i odruchy, które Daniel najchętniej by unicestwił.
- Krok w kierunku wymarzonej doskonałości – rzekł Hrabia, zatrzymując dłoń zaledwie o pół centymetra nad krawędzią spodni. – Paru rzeczy nie przewidziałeś, czy też nie byłeś w stanie ich wyeliminować?
- Wolę, żeby to ciało było w pełni funkcjonalne, skoro już musi być takie, jakie jest. – Daniel poprawił okulary, przybierając znów beznamiętną minę fachowca.
- Więc nie będziesz się przejmować tymi odruchami, nawet, jeśli są dla ciebie czymś nowym. – Wampir uśmiechnął się – z rozbawianiem? Uspokajająco? – Sądząc jednak z reakcji proces się powiódł. I muszę powiedzieć, że to naprawdę piękna robota. Przy zachowaniu wszelkich funkcji i cech ciała mężczyzny, udało ci się też zachować kilka cech twojej poprzedniej płci. – Ujął dłoń Daniela, kruchą, delikatną, mniejszą i smuklejszą, niż można by się spodziewać. – Nawet, jeśli znalazłeś się w kolejnej pułapce, jest ona z pewnością kolejnym krokiem na obranej przez ciebie drodze.
Mag ostrożnie wywinął się z uścisku i z beznamiętnym wyrazem twarzy zaczął zapinać koszulę. Nie wiedział, do jakiego stopnia widoczne jest jego zażenowanie, brak kontroli nad własnym ciałem krępował. Przez całe życie seksualność była dla niego czymś, co spychał na margines, teraz zaś musiała przypomnieć o sobie pod wpływem bezczelnego dotyku wampira, akurat teraz, gdy myślał, że pokonał własną fizyczność. Znaleziono jego słaby punkt – a znalazca uśmiechał się kpiąco, siedząc na kanapie i pijąc purpurową zawartość kieliszka. Obustronna fascynacja, na moment w dziwaczny i perwersyjny sposób przeniesiona została na płaszczyznę fizyczną. I oby był to tylko moment, bo Daniel doskonale wiedział, czym kończy się takie przekraczanie granic.
Ledwo zdążył usiąść, w „ich” zakątku zjawiła się piękna kobieta w czerni. Uprzejmie skinęła głową Hrabiemu, Daniela zaszczyciła jedynie przelotnym rzutem oka. Podążający za nią młody człowiek nie zauważył ich nawet, wpatrzony w kobietę jak w obraz. Otwarła drzwi i oboje zniknęli w pokoju o purpurowych ścianach, w którym najważniejszym meblem było wielkie, zasłane poduszkami łoże.
Drzwi zamknęły się niemal bezgłośnie. Daniel doskonale wiedział, co stanie się za nimi.
***

Lodowaty pocałunek przepalał skórę jej szyi. Westchnęła, lecz odgłos jej oddechu rozpłynął się w ciszy. W półmroku lśniły srebrne włosy i szaroniebieskie oczy. Spojrzała w nie – były jak gładkie lustra, w których odbijała się ciemność jej własnych oczu. Wyciągnęła dłonie i wplatając mu palce we włosy przyciągnęła jego głowę do siebie. Pocałował jej gardło, poczuła, jak za językiem po jej ciele przesuwają się zęby. Poczuła własną śmierć i odrzuciła ramiona w tył, wyginając ciało i poddając się jej pocałunkom.
Nie zauważyła nawet, kiedy zdjął jej koszulę nocną. Usta dotknęły jej piersi, potem brzucha. Dłoń spoczęła na udzie, gładząc je lekko.
Wiatr wdarł się przez nieoczekiwanie otwarte okno, wydął firanki, jego szum zagłuszył westchnienie dziewczyny. Jak owinięta cieniem, leżała, poddając się dotykowi postaci stworzonej z mroku i księżycowego światła. W ciemnej twarzy tkwiły oczy, równie zimnie, jak palce i usta dotykające jej ciała. Schwyciły ją i jak żelazne klamry przykuły do łóżka.
***

Wracał pomału. Lodowaty wiatr, który mroził mu policzki, powinien pomóc, lecz nie był w stanie ostudzić fal gorąca raz po raz przebiegających po ciele Daniela. Zimno rzadko kiedy kojarzy się z erotyzmem – ludzka krew szybciej przepływając przez podniecone ciało, rozgrzewa je. Odruchowo unikamy wszystkiego, co zimne, kojarząc chłód ze śmiercią. Ciepło to życie. Krew to życie. Przelana krew to śmierć, a śmierć jest kontynuacją życia – wszystko zamyka się w kręgu, który Daniel, całe swoje życie badający śmierć, zawsze doskonale rozumiał. Śmierć przyciąga czasem jak magnes – będąc nieznanym, fascynuje. Ci, którzy ją zgłębiają, zapominają nieraz o życiu i budzą się nagle, gdy życie przypomni im o sobie.
Zatracił poczucie równowagi. Zignorował swoją cielesność, uwierzył, że może nad nią zapanować. Dotyk wampira rozbił tę iluzję, pokazał magowi, jak naiwny był, wierząc że umie się kontrolować. Reakcje ciała...
I nade wszystko to, że ciągle czuł ten dotyk. Dłonie przesuwające się po ciele... Nigdy wcześniej nikt nie ośmielił się zrobić czegoś takiego, zupełnie, jakby Daniela oddzielała od innych jakaś bariera. Upokarzające było to, że pozwolił ją przełamać. Upokarzające było podniecenie. Upokarzające było to, że nie umiał go odrzucić.
Uśmiech Hrabiego w chwili, gdy za wampirzycą i jej ofiarą zamknęły się drzwi. Wiedział. Wiedział, że w tym momencie Daniel pomyślał, że to oni mogli tam wejść. Wiedział i bawiło go to, i gdyby Daniel dał jakikolwiek znak przyzwolenia...
Nienawidził siebie za myśli krążące po głowie, za to, jak szybko krew przepływała przez nowe ciało. Za to, że zimny wiatr, że chłód muru pod czołem nie pomagały. Za karcący wzrok jakiegoś spóźnionego przechodnia, przekonanego, że mężczyzna jest pijany. Za dłonie drżące, gdy otwierał drzwi mieszkania.
***

Skrzypienie zawiasów i desek podłogi wyrwało ją z niespokojnego snu. Rozejrzała się półprzytomnym wzrokiem. Okno było zamknięte, blask księżyca – ledwo widoczny przez szparę między firankami. Leżała na rozkopanej pościeli, czuła gorąco wydobywające się z głębi jej ciała. Czuła dotyk palców odciśnięty na skórze. Wypalony jak piętno.
Wstała wolno, obciągnęła koszulę i na bosaka przeszła do przedpokoju. Daniel zdejmował płaszcz. Spojrzał na nią. W jego oczach ujrzała gorączkowy blask. Otwarła usta, lecz nie powiedziała nic. W niepewności mężczyzny widziała odbicie własnej.
Oczy Twilight świeciły, skóra lśniła od potu, oddech był przyspieszony. Coś w głębi Daniela zaśmiało się szyderczo. Czyżby uwięzili samych siebie w tej samej pułapce? Dziewczyna nie panowała nad snami, nad pragnieniem, które wyrywało się racjonalnemu myśleniu. On wiedział, jak powinien postąpić – lecz jego ciało mówiło co innego. Zgubili coś, co odpowiadało za kontrolę, za rozsądek – a może nigdy tego nie mieli. Tak, jak Twilight nie znała swoich uczuć, tak on nie znał swojego ciała, choć tak jak ona budowała emocje, tak on tworzył własną fizyczność. Żadne z nich nie miało wiele czasu na poznanie samego siebie, rzeczywistość bowiem wciągała ich jak wir.
Minął ją, w milczeniu kierując się do własnej sypialni.
Oboje nie mieli dość odwagi, by porozmawiać o czymś, o czym doskonale wiedzieli. O tym, że każde z nich w swych snach czuje dotyk zimnych palców i ust.


Wysowa – Kraków, Sierpień 2007

 

Powrót    Uwagi?   Zajrzyj