CHEMIA

Chemia zostawia w ustach gorzki posmak. Nie ważne, ile piję, nie mogę się go pozbyć. Kolejna mocna herbata nie zabija paskudnego uczucia wysuszenia i goryczy. W nocy budzę się czując, jak zawarte w tabletkach związki wypływają ze mnie wraz z potem i śliną. Kazali mi przestać brać. Kazali mi zmniejszyć dawki. Nie mogę tego zrobić. Nie jestem uzależniony. Po prostu nie mogę.
To moje być albo nie być, kwestia przeżycia. Moje ciało pamięta płyn przepływający przez nie zamiast krwi. Każda komórka pamięta zawarte w nim związki chemiczne, potrzebuje ich, by przetrwać i reprodukować się. Lekarstwo przeżarło moje ciało, stało się jego integralną częścią. A mimo to odbieram je jako coś obcego. Gorzki smak prześladuje mnie i nie mogę się go pozbyć.
Uzależnienie jest kwestią psychiki. Kwestią wiary w to, że uzależniająca substancja potrzebna jest do życia. Ja nie wierzę, że jest mi niezbędna – ja to wiem. Gdyby to istniało tylko w mojej głowie, mógłbym przestać. Wyrzucić tabletki do zlewu, zapomnieć. Wyjść na ulicę, spojrzeć w słońce i być wolny. Czyż to nie naiwność, wierzyć w tak piękną iluzję? Są rzeczy, z którymi nawet nasza siła woli sobie nie poradzi.
Gdybym był uzależniony, tabletki przynosiłyby mi ulgę. Mógłbym żyć iluzją, wierzyć, że wszystko zmierza ku dobremu. Odurzeniem łatwo byłoby wytłumaczyć moją kamienną twarz, bezbłędne posunięcia, wypracowane ruchy. Ale to nie odurzenie, to coś więcej i mniej zarazem. Więcej, bo nie oszukuję się, nie wmawiam sobie, że mam uczucia. Mniej, bo może czasem wygodnie byłoby się oszukiwać. Widzę miasto, które stało się moim – widzę, jak złowroga moc przesiąkła je tak samo jak chemia przesiąkła mój organizm. Pulsuje w rytm jego serca, jest nim, mrocznymi palcami oplata każdego człowieka i każdy dom. Przecinam te palce jeden za drugim, ale one odradzają się, bo są częścią miasta tak samo, jak związki chemiczne są częścią mnie. I tak samo pozostawiają w ustach gorzki smak.
Jestem uparty, ale widzę, że moja walka jest przegrana. Nie mam sojuszników, jestem sam. Nawet ci, którzy ze mną współpracują, są skażeni. I ja sam jestem skażony. Każdego dnia przemierzam te same ulice, a cień przykleja się do moich butów, przez podeszwy przenika do mojego ciała, wnika do krwi. Toczy walkę z chemikaliami, chce je zastąpić. Dwie obce sobie siły ścierają się we mnie i niezależnie od tego, która wygra, ja będę przegrany. Czy jest we mnie cokolwiek, co mógłbym nazwać moim własnym „ja”? Czy kiedykolwiek istniało? Patrzę w lustro i widzę na mojej twarzy ślady myśli, które nigdy dotąd nie zaprzątały mi głowy. Zadaję sobie pytania, których dotąd sobie nie zadawałem. Kim jestem? Czego pragnę? Czego się boję? Do czego dążę? Czym jest dla mnie świat i czy miejsce, które dotąd w nim zajmowałem jest aby na pewno właściwe?
Chemia i cień walczą we mnie i wypalają mnie. Nie zdążę odpowiedzieć na te pytania, nie zdążę się narodzić. Cokolwiek powstanie w tyglu tej walki, zginie w nim zaraz i nie będzie już nic... Nigdy nie będzie mnie.

 

Powrót    Uwagi?   Zajrzyj