S z e ś ć jesiennych nocy bez zmrużenia oka, S i e d e m niepewnością wiecznych dni podszytych, J e d e n szary tydzień we mglistych obłokach pytań - miesiąc, niemym płaszczem skryty, T r z y pytania: kocha? nienawidzi? nie zna? D w i e riposty: "nie wiem" i "wiedzieć nie będę" P i ę ć zmysłów tonących w tej, na "M", w tej bez dna, P i ę ć żałosnych westchnień, choć tyle zdobędę!
W listach od nieznajomych Na ulicy, w parku, w szkole Tam na nią trafisz Albo ona na ciebie. Poznasz ją - Zawsze w najgłupszym momencie Wybucha śmiechem Lub płaczem Chyba że okaże się niewypałem: Beczka prochu Żadnych fajerwerków... Miłość - dla mnie bomba - Powtarzam Z rozbrajającą Saperską omylnością
A teraz sposępniej najposępniej jak umiesz Zachmurz się I gniewem się unieś Nie czekaj Luń na mnie deszczem Burz się Rozjaśnij mi tę noc, teraz, piorunem.
Miłość była dla nich zgodą Na własną niedoskonałość Cieszyli się, że dzięki temu Nie mogą bez siebie umierać i żyć. Przekraczali wszelkie granice I dopuszczalne pojęcia By nie zbliżyć się do siebie na krok Gdy wreszcie byli na wyciągnięcie ust Przepaść ich pociągnęła za sobą Jak najzwyklejsze skutki Podchmurnej wędrówki głów... Mimo to rozmawiali, krzyczeli Szeptali na siebie Ze strachu przed streszczeniem W wierszu bez rymów i błyskawic
Dziwiłem się nieustannie Pewnej znajomej Annie: Czemu jak inne żyrafy, Bawić się nie potrafisz Na afrykańskiej sawannie? Odrzekła z wyrzutem szczerym - Żebyś mógł, do cholery Napisać o mnie coś więcej Niż tylko jeden, naprędce Wymyślony limeryk.
Marzenie wieczorne, co powraca do mnie A ja nawet nie wiem, kogo widzę, słyszę Róże na suficie? Piołun przy poduszce I gdy choć jedną z tych róż chcę Pochwycić, to Każda z nich w gorzką rozpływa się ciszę A mnie przyjdzie znowu w szary świat się spłycić... Marika...Marika... A ja jak ten Ikar Pod nieznanym słońcem Rozrzucam me skrzydła w szalonych błękitach I jedno tylko pióro w dłoni zostało płonące Któremu na imię liryka, liryka... A teraz gdy czytasz Dziesiąty raz, setny Kolejny podobny poemat tandetny Chciej go przeczytać raz jeszcze uważnie, A może gdzieś z boku coś ujrzysz wyraźnie I czy mnie zrozumiesz, pokochasz mnie Czy Nie - Nieważne, bo co napisane nie zginie W pamięci.... Nie jest pisać łatwo, mimo szczerych chęci Gdy Inspirację znajduję w dziewczynie, o Którą się w myślach na oślep potykam... Aż muszę po każdym upadku zapytać Marika...Czy to Ty, Marika?
Nie piszesz Nie dzwonisz Nie chcesz być już przy mnie Od dawna moje imię Wisi już Na kołku Dość tego! Znów ta sama scena Monolog i farsa Znowu grają we mnie Żałobnego marsza Dość tego! Znów czuję ten dziwny Ucisk w dołku - Fobia Biorę nóż I Idę sobie zrobić coś... Na obiad
Marzył mi się samotny pokój Cicha tęsknota do niczyich kroków, Milknące echo na schodach I niedosłyszane "Kto tam?"... Spadałem razem z gwiazdami, Nisko, pod sam trotuar, A Ty mi dwoma słowami, Jak zwykle wszystko popsułaś! Śnił mi się wicher za oknem, I jakieś deszcze okropne, Rzęsiste łzy, może krople? I chwile tak szaropodobne... Goniłem księżyc po niebie Magiczny spełniałem rytuał A Ty, z tym Twoim "ja Ciebie..." Jak zwykle wszystko popsułaś! Snułem bez końca wojaże Przewroty w łóżku o poranku, Mijałem wiraże, korytarze, I mógłbym bez ustanku iść! Po długo utęskniony list... Z administracji albo banku... I tak zdmuchnąwszy świeczek szereg Przymknąłem oczy pośród "Stu lat!" A Ty, mając intencje szczere, Jak zwykle wszystko mi popsułaś! Dziś, kiedy żale swe na papier Przelewam rzewnie, Ty mnie łapiesz I coś tam szepcesz, że mnie ko... I znowu jestem na etapie Kiedy mi wszystko musisz po...
Lubię czasami się unosić. W przypływie dziwnej wilgotności Lubię spacery w samotności. Często udaje mi się zrosić Kawałek ziemi, oka, szkła... To nie jest miłość, ani płacz Lecz tylko czuję się jak mgła Niby tu jestem, a błądzę wszędzie Unikam słońca, wiatru, tęcz Znikam, gdy na mnie patrzysz, lecz Jestem przed tobą, jak ty, w błędzie, Nie jestem dobra, ani zła Lecz tylko czuję się jak mgła Gdy mi się zdaję, że cię widzę Z tą drugą, siódmą, sto piętnastą To nie wiem, Czy bym chciała zasnąć, "Dobranoc" rzec nudnej intrydze, Położyć gdzieś się nad przepaścią I nigdy w waszym już teatrze Nie zagrać mglistej roli tła? Czy chcę nie widzieć was, a patrzeć? I dwoje was potopić w łzach! Lecz tylko czuję się jak mgła Wolę rozpraszać, niż przepraszać Przebłyski wspomnień w kroplach chwil. Została z ciebie gra kolorów I czasem cień złego humoru, I pustka niezliczonych mil... Z nieba pod ziemię, z resztek sił Opadnę kiedyś, ciężko jak Powieka, albo z serca głaz Lecz póki czuję się jak mgła Ponad przeszłością będę szła Choć o nią potknę się nie raz...
Jest para słów Ciężka i aksamitna, Trwający długie lata Sekundy ułamek. Oboje te słowa znamy już na pamięć. Odganiam się od nich jak krowa łaciata Od much A to tylko motyle, Kolorowe motyle, jak przedtem... Gdy się uśmiechasz, Zamieniam się w słuch. Nadstawiam oczu, Gdy mówisz coś szeptem. Jesteś tylko ze mną A patrzę wciąż wokół Zamieniam się w drewno, Gdy działasz jak magnes. Gdy ogrzać Cię pragnę Obrzucam Cię śniegiem. Tak głośno na zimę Zieleni się łąka Jak miłość sepleni I pewność się jąka.
Jesteś jak płyta kompaktowa, Skradziona z anielskiego studia, Niejedna w Tobie gra melodia: Rano rockowo-żywiołowa, Radosne reagge do południa, A wieczór - jazz i melancholia, Czasem poważna i klasyczna, Lecz zawsze CD -ROM-antyczna! Tak pełna wdź(w)ięku i przeboju W każdym najmniejszym decybelu, Z Tobą zamykam się w pokoju I zapominam się w fotelu... Wraz z Tobą cały świat się kręci, A Hi-Fi serce - zwykły sprzęcik, Miłością sterowany zdalnie, Pragnie Cię kochać...nie binarnie, Lecz tak po ludzku, tak niezdarnie!
Miłość to samotność, Której nie widać, na pozór I której nie słychać, gdy szepcze. Miłość to naga konieczność, Którą stroimy w żarty, Poezję i prozę By ogrzać ją trochę, raz jeszcze. Jej pochodzenie to temat otwarty: Bywa Sprytna Stanowcza Stukrotna A nawet Spełniona Ale najczęściej jest z innej bajki, Zupełnie zmyślona Wydaje się, że miłość To taka ciecz, bez imienia. I mimo, że czasem jest Niesłychanie lotna To w parę się ludzką zamienia.
Żyli długo i szczęśliwie Jak dawniej siedzą teraz Dwa kłębki smutków I skarżą się na zegar, Że nie daje im żadnych wskazówek Prócz tych, które na złość zatrzymał. Sami chcieliście, sami chcieliście Jak on nieznośnie tyka... Jak dawniej za oknem Trwa jesień polarna W kałuży taplają się odchodzące kroki Sami chcieliście, sami chcieliście Sami I Liście Liście Liście I jakiś ślad oczywiście Nie wiadomo po kim...
Mógłbym cię rzucić, z miłości I strącić zręcznie w niepamięć - Nie zdążyłby złapać cię nikt... Ale się boję czasami, że Serce sobie połamię Wznosząc cię znowu na szczyt Po niedopalonym moście...
One... Te dziewczyny szalone O zwyczajnych imionach, Niewzruszonych spojrzeniach, Lecz wzruszonych ramionach... One... Moje sny niezliczone Utracone marzenia. Zapisane na stronach Wiersze, słowa w pomponach One... Dla was piszę ten sonet Choć mam oczy wpatrzone W popis, słów grę i szpan Stąd ten pomysł spaczony Żeby nazwać swój tomik Po prostu, zwyczajnie: One
Czy pamiętasz te wieczory Gdy hiszpańską szliśmy plażą? Tak nam dobrze było w duchu Myśleć, że jesteśmy razem... Czy pamiętasz do tej pory Jak szeptałem Ci nad uchem Imię, co w słowie HiszpAnia Mieści się na noce długie? Nie myślałem, że zostanie Po tym nic, prócz kilku rymów I snów przymus, złe nastroje... I samotność pamiętania O nas dwojgu... Za nas dwoje
Nic pod nami, nic nad nami - Niebo spadło mi w objęcia Ziemia trzęsła się z zazdrości Gwiazdy gasły, księżyc zamilkł... Nic za nami, nic przed nami, Tylko oddech morskich fal. W Twych ramionach była bliskość W Twoich oczach słodka dal... Dziś jesteśmy tacy sami, Tylko w górze...blokowisko W dole scheda codzienności: Beton, granit, neon, żal, A przed nami...trochę szczęścia? A za nami? Chyba wszystko...
Nie wiem, czemu Cię Dali Na obrazie utrwalił Jak byś miała za chwilę Za horyzont snu uciec... Nie wiem, czemu Cię Dali Ubrał w szkielet ze stali, Byś w następnej minucie Miała stać się motylem? Nie wiem, czemu Cię Dali Wiśniowym ogniem podpalił, Jak by się w Tobie zatliła Smutnie gasnąca iskra... Nie wiem, czemu Cię Dali Namalował w oddali. Jakby chciał, żebyś była Komuś naprawdę bliska...
Napisano wierszy mnóstwo, Zawiedzonych serc pretensje... Wypłynęłaś dawno już stąd I rozlałaś na mnie mgłę Gdzieś przed piątą albo szóstą Tak mi tu bez Ciebie źle... Czemu mi pomogłaś usnąć Roztaczając tęczę snów? Żebym z bólem głowy w lustro Musiał patrzeć gorzko znów! Dziś pomyślę sobie - głupstwo - Z inną więcej się zabawię! Lecz na razie - szloch z kapustą W ubikacji tańczy z pawiem. Ech, kochanie moje, bóstwo, Byłaś dla mnie całym sensem. Dzisiaj jesteś szklanką pustą I ogórka kwaśnym kęsem. Napisano wierszy mnóstwo O tak chłodnych sercach kobiet I o zgubnych w sobie skutkach... A tak mało i tak krótko Poświęcono właśnie tobie, Lodowata moja Wódko!
Chciałbym wierzyć, Że przyszłaś o własnych chęciach Za echem serca i bez zająknięcia (a nie, bo wypada, bo trudno bo niech ci już będzie) Chciałbym wierzyć, Że musiałaś wyjść wcześniej Bo przyjaciółka prosiła (Możliwe, że ona naprawdę istnieje, I, że nawet nie nazywa się Mateusz czy Jerzy) Chciałbym wierzyć, Ze to zwykły brak punktualności Z twojej strony Zabiegane w strzępkach Roztrzepane w biegu, Szczęście ty moje niczyje I dziękuje raz jeszcze Za gest w twoim stylu Za to nadzwyczaj grzeczne Wyręczenie się wspomnieniem Tak obcej mi wtedy osoby...