671-32-55


S z e ś ć  jesiennych nocy bez zmrużenia oka,
S i e d e m  niepewnością wiecznych dni podszytych,
J e d e n  szary tydzień we mglistych obłokach
pytań - miesiąc, niemym płaszczem skryty,

T r z y  pytania: kocha? nienawidzi? nie zna?
D w i e riposty: "nie wiem" i "wiedzieć nie będę"

P i ę ć  zmysłów tonących w tej, na "M", w tej bez dna,
P i ę ć  żałosnych westchnień, choć tyle zdobędę!

Bomba


W listach od nieznajomych
Na ulicy, w parku, w szkole
Tam na nią trafisz
Albo ona na ciebie.
Poznasz ją -
Zawsze w najgłupszym momencie
Wybucha śmiechem
Lub płaczem
Chyba że okaże się niewypałem:
Beczka prochu
Żadnych fajerwerków...

Miłość - dla mnie bomba -
Powtarzam 
Z rozbrajającą
Saperską omylnością
        

Burza


A teraz sposępniej
najposępniej jak umiesz
Zachmurz się
I gniewem się unieś
Nie czekaj
Luń na mnie deszczem
Burz się
Rozjaśnij mi tę noc,

teraz,

piorunem.

Bez rymów i błyskawic


Miłość była dla nich zgodą
Na własną niedoskonałość
Cieszyli się, że dzięki temu
Nie mogą bez siebie umierać i żyć.

Przekraczali wszelkie granice 
I dopuszczalne pojęcia
By nie zbliżyć się do siebie na krok

Gdy wreszcie byli na wyciągnięcie ust
Przepaść ich pociągnęła za sobą
Jak najzwyklejsze skutki
Podchmurnej wędrówki głów...

Mimo to rozmawiali, krzyczeli
Szeptali na siebie

Ze strachu przed streszczeniem
W wierszu bez rymów i błyskawic

Dimeryk



Dziwiłem się nieustannie
Pewnej znajomej Annie:
Czemu jak inne żyrafy,
Bawić się nie potrafisz
Na afrykańskiej sawannie? 

Odrzekła z wyrzutem szczerym
- Żebyś mógł, do cholery
Napisać o mnie coś więcej
Niż tylko jeden, naprędce 
Wymyślony limeryk.

Do...


Marzenie wieczorne, co powraca do mnie
A ja nawet nie wiem, kogo widzę, słyszę
Róże na suficie? Piołun przy poduszce
I gdy choć jedną z tych róż chcę
                                  Pochwycić, to
Każda z nich w gorzką rozpływa się ciszę
A mnie przyjdzie znowu w szary świat się spłycić...

Marika...Marika...
A ja jak ten Ikar 
                Pod nieznanym słońcem
Rozrzucam me skrzydła w szalonych błękitach
I jedno tylko pióro w dłoni zostało płonące
Któremu na imię liryka, liryka...

A teraz gdy czytasz
                   Dziesiąty raz, setny
Kolejny podobny poemat tandetny
Chciej go przeczytać raz jeszcze uważnie,
A może gdzieś z boku coś ujrzysz wyraźnie

I czy mnie zrozumiesz, pokochasz mnie
                                       Czy 
Nie - Nieważne, bo co napisane nie zginie
W pamięci....
Nie jest pisać łatwo, mimo szczerych chęci                
                                        Gdy
Inspirację znajduję w dziewczynie, o
Którą się w myślach na oślep potykam...
Aż muszę po każdym upadku zapytać
Marika...Czy to Ty, Marika? 

Dość tego


Nie piszesz
Nie dzwonisz
Nie chcesz być już przy mnie

Od dawna moje imię
Wisi już
Na kołku

Dość tego!

Znów ta sama scena
Monolog i farsa

Znowu grają we mnie 
Żałobnego marsza

Dość tego!

Znów czuję ten dziwny
Ucisk w dołku -
Fobia

Biorę nóż
I
Idę sobie zrobić coś...


Na obiad

"Elegia o życiu samotnym"



Marzył mi się samotny pokój
Cicha tęsknota do niczyich kroków,
Milknące echo na schodach
I niedosłyszane "Kto tam?"...

Spadałem razem z gwiazdami,
Nisko, pod sam trotuar,
A Ty mi dwoma słowami,
Jak zwykle wszystko popsułaś!

Śnił mi się wicher za oknem,
I jakieś deszcze okropne,
Rzęsiste łzy, może krople?
I chwile tak szaropodobne...

Goniłem księżyc po niebie
Magiczny spełniałem rytuał
A Ty, z tym Twoim "ja Ciebie..."
Jak zwykle wszystko popsułaś!

Snułem bez końca wojaże
Przewroty w łóżku o poranku,
Mijałem wiraże, korytarze,
I mógłbym bez ustanku iść!
Po długo utęskniony list...
Z administracji albo banku...

I tak zdmuchnąwszy świeczek szereg
Przymknąłem oczy pośród "Stu lat!"
A Ty, mając intencje szczere,
Jak zwykle wszystko mi popsułaś!

Dziś, kiedy żale swe na papier
Przelewam rzewnie, Ty mnie łapiesz
I coś tam szepcesz, że mnie ko...

I znowu jestem na etapie
Kiedy mi wszystko musisz po...

"Ja, mgła"



Lubię czasami się unosić.

W przypływie dziwnej wilgotności
Lubię spacery w samotności.
Często udaje mi się zrosić
Kawałek ziemi, oka, szkła...

To nie jest miłość, ani płacz
Lecz tylko czuję się jak mgła

Niby tu jestem, a błądzę wszędzie
Unikam słońca, wiatru, tęcz
Znikam, gdy na mnie patrzysz, lecz
Jestem przed tobą, jak ty, w błędzie,

Nie jestem dobra, ani zła
Lecz tylko czuję się jak mgła

Gdy mi się zdaję, że cię widzę
Z tą drugą, siódmą, sto piętnastą
To nie wiem,
Czy bym chciała zasnąć,
"Dobranoc" rzec nudnej intrydze,
Położyć gdzieś się nad przepaścią
I nigdy w waszym już teatrze
Nie zagrać mglistej roli tła?

Czy chcę nie widzieć was, a patrzeć?

I dwoje was potopić w łzach!
Lecz tylko czuję się jak mgła

Wolę rozpraszać, niż przepraszać
Przebłyski wspomnień w kroplach chwil.

Została z ciebie gra kolorów
I czasem cień złego humoru,
I pustka niezliczonych mil...

Z nieba pod ziemię, z resztek sił
Opadnę kiedyś, ciężko jak
Powieka, albo z serca głaz

Lecz póki czuję się jak mgła
Ponad przeszłością będę szła
Choć o nią potknę się nie raz...
 

***(Jest para słów...)


Jest para słów
Ciężka i aksamitna,
Trwający długie lata
Sekundy ułamek.

Oboje te słowa znamy już na pamięć.
Odganiam się od nich jak krowa łaciata
Od much
A to tylko motyle,
Kolorowe motyle, jak przedtem...

Gdy się uśmiechasz,
Zamieniam się w słuch.

Nadstawiam oczu,
Gdy mówisz coś szeptem.

Jesteś tylko ze mną
A patrzę wciąż wokół

Zamieniam się w drewno,
Gdy działasz jak magnes.

Gdy ogrzać Cię pragnę
Obrzucam Cię śniegiem.

Tak głośno na zimę
Zieleni się łąka

Jak miłość sepleni
I pewność się jąka.

Jesteś jak płyta kompaktowa


Jesteś jak płyta kompaktowa,
Skradziona z anielskiego studia,
Niejedna w Tobie gra melodia:

Rano rockowo-żywiołowa,
Radosne reagge do południa,
A wieczór - jazz i melancholia,
Czasem poważna i klasyczna,
Lecz zawsze CD -ROM-antyczna!

Tak pełna wdź(w)ięku i przeboju
W każdym najmniejszym decybelu,
Z Tobą zamykam się w pokoju
I zapominam się w fotelu...

Wraz z Tobą cały świat się kręci,
A Hi-Fi serce - zwykły sprzęcik,
Miłością sterowany zdalnie,
Pragnie Cię kochać...nie binarnie,
Lecz tak po ludzku, tak niezdarnie!

Krótko o miłości


        Miłość to samotność,
        Której nie widać, na pozór
        I której nie słychać, gdy szepcze.

        Miłość to naga konieczność,
        Którą stroimy w żarty,
        Poezję i prozę
        By ogrzać ją trochę, raz jeszcze.

        Jej pochodzenie to temat otwarty:
        Bywa 
        Sprytna
        Stanowcza
        Stukrotna
        A nawet Spełniona
        Ale najczęściej jest z innej bajki,
        Zupełnie zmyślona

        Wydaje się, że miłość 
        To taka ciecz, bez imienia.

        I mimo, że czasem jest 
        Niesłychanie lotna

        To w parę się ludzką zamienia. 

Ktoś tu był



Żyli długo i szczęśliwie

Jak dawniej siedzą teraz
Dwa kłębki smutków
I skarżą się na zegar,
Że nie daje im żadnych wskazówek 
Prócz tych, które na złość zatrzymał.

Sami chcieliście, sami chcieliście
Jak on nieznośnie tyka...

Jak dawniej za oknem 
Trwa jesień polarna
W kałuży taplają się odchodzące kroki

Sami chcieliście, sami chcieliście
Sami
I 
Liście
        Liście
                Liście
                
I jakiś ślad oczywiście
Nie wiadomo po kim...

Mógłbym cię rzucić...


Mógłbym cię rzucić, z miłości
I strącić zręcznie w niepamięć -
Nie zdążyłby złapać cię nikt...

Ale się boję czasami, że
Serce sobie połamię
Wznosząc cię znowu na szczyt

Po niedopalonym moście...

One


One...
Te dziewczyny szalone
O zwyczajnych imionach,
Niewzruszonych spojrzeniach,
Lecz wzruszonych ramionach...

One...
Moje sny niezliczone
Utracone marzenia.
Zapisane na stronach
Wiersze, słowa w pomponach

One...
Dla was piszę ten sonet
Choć mam oczy wpatrzone 
W popis, słów grę i szpan

Stąd ten pomysł spaczony
Żeby nazwać swój tomik
Po prostu, zwyczajnie: One

Sonet I



Czy pamiętasz te wieczory
Gdy hiszpańską szliśmy plażą?
Tak nam dobrze było w duchu
Myśleć, że jesteśmy razem...

Czy pamiętasz do tej pory
Jak szeptałem Ci nad uchem
Imię, co w słowie HiszpAnia
Mieści się na noce długie?

Nie myślałem, że zostanie
Po tym nic, prócz kilku rymów
I snów przymus, złe nastroje...

I samotność pamiętania
O nas dwojgu...
                         Za nas dwoje

Sonet II



Nic pod nami, nic nad nami -          
Niebo spadło mi w objęcia            
Ziemia trzęsła się z zazdrości        
Gwiazdy gasły, księżyc zamilkł...  

Nic za nami, nic przed nami,          
Tylko oddech morskich fal.            
W Twych ramionach była bliskość 
W Twoich oczach słodka dal...        

Dziś jesteśmy tacy sami,                 
Tylko w górze...blokowisko            
W dole scheda codzienności:           

Beton, granit, neon, żal,                  
A przed nami...trochę szczęścia?    
A za nami?                                       
            Chyba wszystko...            

Surrealistyczna


Nie wiem, czemu Cię Dali
Na obrazie utrwalił

Jak byś miała za chwilę
Za horyzont snu uciec...

Nie wiem, czemu Cię Dali
Ubrał w szkielet ze stali,

Byś w następnej minucie
Miała stać się motylem?

Nie wiem, czemu Cię Dali
Wiśniowym ogniem podpalił,

Jak by się w Tobie zatliła
Smutnie gasnąca iskra...

Nie wiem, czemu Cię Dali
Namalował w oddali.

Jakby chciał, żebyś była 
Komuś naprawdę bliska... 

Weltschmerz przed siódmą rano


Napisano wierszy mnóstwo,
Zawiedzonych serc pretensje...

Wypłynęłaś dawno już stąd
I rozlałaś na mnie mgłę
Gdzieś przed piątą albo szóstą
Tak mi tu bez Ciebie źle...

Czemu mi pomogłaś usnąć
Roztaczając tęczę snów?
Żebym z bólem głowy w lustro
Musiał patrzeć gorzko znów!

Dziś pomyślę sobie - głupstwo - 
Z inną więcej się zabawię!
Lecz na razie - szloch z kapustą
W ubikacji tańczy z pawiem.

Ech, kochanie moje, bóstwo,
Byłaś dla mnie całym sensem.
Dzisiaj jesteś szklanką pustą
I ogórka kwaśnym kęsem.

Napisano wierszy mnóstwo
O tak chłodnych sercach kobiet
I o zgubnych w sobie skutkach...

A tak mało i tak krótko
Poświęcono właśnie tobie,

Lodowata moja 
Wódko!

Zaproszenie



Chciałbym wierzyć, 
Że przyszłaś o własnych chęciach 
Za echem serca i bez zająknięcia

(a nie, bo wypada,
bo trudno
bo niech ci już będzie)

Chciałbym wierzyć, 
Że musiałaś wyjść wcześniej
Bo przyjaciółka prosiła

(Możliwe, że ona naprawdę istnieje,
I, że nawet nie nazywa się Mateusz czy Jerzy)

Chciałbym wierzyć, 
Ze to zwykły brak punktualności
Z twojej strony
Zabiegane w strzępkach
Roztrzepane w biegu,
Szczęście ty moje niczyje

I dziękuje raz jeszcze
Za gest w twoim stylu
Za to nadzwyczaj grzeczne
Wyręczenie się wspomnieniem 
Tak obcej mi wtedy osoby...