|
Chłopiec z kamienicy na Nalewkach Jest czymś wprost zadziwiającym,
żeby na 91 stronach zmieścić drukiem opis losów jednego człowieka w przełomowych czasach XX wieku, w warunkach, kiedy od czerwca 1941 do kwietnia 1945 roku groziła mu śmierć każdego dnia ? A jednak udało się to Bronisławowi
Erlichowi, autorowi książki pt. "Żydowskie dziecko Warszawy'', która ukazała się nakładem Wydawnictwa Projekt - Tadeusz Kielan (Warszawa, 2006), a której promocja odbyła się 23 kwietnia w Państwowym Teatrze Żydowskim w
Warszawie. Połączona została ona z przedstawieniem pt. "Kamienica na Nalewkach" i to nie przypadkowo - przed drugą wojną światową, Bronisław Erlich mieszkał w kamienicy na Nalewkach nr 34. Erlich urodził się 28 lutego
1923 roku i po skończeniu siedmioklasowej szkoły powszechnej (podstawowej), w czerwcu 1937 roku rozpoczął naukę zawodu w firmie pod nazwą "Cynkografia Artystyczna" w Warszawie. Temu zawodowi, jak pisze, pozostał wierny do
dzisiejszego dnia, "chociaż w zmieniającej się stale technologii". Nadszedł wrzesień 1939 roku i wojna. 2 grudnia, w obliczu zbliżającej się zagłady Żydów, Bronisław wraz z siostrą i z rodziną znajomych ojca, przeszedł
nielegalnie linię demarkacyjną niemiecko-radziecką i znalazł się w Wołkowysku (dziś na Białorusi) pod radziecką władzą. Tam prowadził mniej więcej normalne życie z jednym wyjątkiem - NKWD deportowało jego siostrę na Syberię. Jemu
pozwolono na pozostanie w Wołkowysku. Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie, gdy 22 czerwca 1941 roku Niemcy napadli na ZSRR. Już 26 czerwca w Wołkowysku byli. Tu sprawa najważniejsza: Bronislaw Erlich nie był podobny do Żyda i
mówił doskonałą polszczyzną. Dzięki temu, dzięki swej determinacji i dzięki pomocy dobrych ludzi nigdy nie nosił żydowskiej gwiazdy i nigdy nie był nawet w getcie. Miał też dużo szczęścia. W pewnym jednak momencie znalazł się w
matni. Pracował jako parobek w gospodarstwie Karola Urbanowicza, pensjonowanego oficera Wojska Polskiego. Ale w listopadzie 1942 roku, Niemcy skoncentrowali Żydów z Wołkowysk w dawnych koszarach, przeznaczając ich na zagładę.
Urbanowicz powiedział Erlichowi, że nie może go dalej zatrudniać, jako że grozi to śmiercią i jemu i jego rodzinie. Erlich odszedł. Ale ponieważ nie miał się gdzie podziać, to sam się do tych koszar udał Po jakimś czasie dostał się
,,na robotę" polegającą na sortowaniu dobytku Żydów, których Niemcy wysiedlili z ich mieszkań. Tam warunki były takie, że zdołał uciec i po wielu trudnościach zatrudnić się w innym gospodarstwie. Stamtąd zabrano go do pracy u
bauera w Niemczech, gdzie uwolnili go Amerykanie, Padnie tu na pewno pytanie - przecież gdzieś po drodze Ehrlich musiał przejść przez jakiś niemiecki, lekarski przegląd. A więc ? Erlich opisuje taki przypadek. Przed wyjazdem do
Niemiec w marcu 1943 roku, odbył się przegląd lekarski w Białymstoku. Wszyscy wyznaczeni na wyjazd byli nago. "Na wysokości poniżej pasa - pisze Erlich - przykrywałem się wezwaniem stawienia się w gminie. Lekarz zapytał, co
trzymam w ręce. Pokazałem mu moje wezwanie, rzucił okiem, zignorował to kompletnie i przystąpił do rutynowego przeglądu lekarskiego. Po kilku minutach odesłał mnie do grupy przebadanych". Tu pada historyczne stwierdzenie
Erlicha: "Obawiałem się, że odkryją coś, co wykreśliłoby mnie z listy żyjących. ALE KTO O TYM NIE WIE, NICZEGO SIĘ NIE DOSZUKUJE". Dziś Bronisław Erlich ma w Szwajcarii samodzielną firmę w swej branży i żyje szczęśliwie
pod Bernem w Szwajcarii ze swą żoną, kobietą uroczą. Doczekał się pięciu wnuków i dwóch prawnuków. |