Redakcja Warszawska

Spotkanie w barze hotelu "Forum"

15 marca odbyła się w Domu Literatury promocja książki Witolda Fillera pt. "Od Pierwszych Dam do Dody Elektrody" (Książka i Wiedza. Warszawa, 2006). Książka zawiera biogramy 50 pań - od Krystyny Tempskiej, ostatniej żony Józefa Cyrankiewicza, poprzez Elżbietę Kępińską (żonę premiera Mieczysława F. Rakowskiego); Barbarę Jaruzelską, Danutę Wałęsową, Jolantę Kwaśniewską, Ludgardę Buzek i Marię Kaczyńską, aż do Marty Wiśniewskej ve1 Mandaryny, Natalii Kukulskiej, Izabeli Małysz i właśnie Doroty Rabczewskiej vel Dody Elektrody. Na promocji tej, w ramach dyskusji, pozwoliłem sobie wygłosić następujący monolog. W czasach, kiedy jeszcze mogłem pić, a muszę Państwu powiedzieć, że każdy, kto twierdzi, iż można się dobrze bawić bez wódki, jest kłamcą lustracyjnym, bo nie można - a więc w czasach, kiedy jeszcze mogłem pić, często zaglądałem do baru w dawnym hotelu "Forum", teraz oczywiście francuskim. No i pewnego dnia siedzę przy barze i piję vodka and tonic. Obejrzawszy się, widzę, że przy stoliku pod oknem siedzi jakiś pan z dwiema paniami, takimi, jak lubię - obie w wieku około 35-38 lat, jedna ruda, druga blondynka, rubensowskie kształty. Po chwili ów pan podchodzi do mnie i mówi: "Bardzo pana przepraszam, ale moje panie znają pana tylko z telewizji, a chciałyby poznać pana osobiście".

Prośba o autograf, obojętnie na czym

Idę z nimi, witam się z paniami, siadam. One się przedstawiają: Aldona (to ta ruda) i Marysia (to ta blondynka). Marysia mówi wprost: "Pracujemy w agencji towarzyskiej, pan Andrzej jest naszym opiekunem. Ale poprosiliśmy pana do naszego stolika, nie po to, żeby pana zachęcić do przyjścia do naszej agencji, chociaż byłby pan u nas mile widziany, ale po to, żeby dał nam pan swój autograf. Niestety, nie mamy pana książki, za to mamy "Cesarza" Kapuścińskiego, ale to wszystko jedno, nam zależy na autografie pańskim". Oczywiście podpisuję i zaczyna się rozmowa. O dziwo o polityce. W pewnym momencie pytam panie, jakiego polityka najbardziej lubią. 

Obie odpowiadają, że Wałęsę. Ja na to: "Wałęsę Rozumiem, że położył on wielkie zasługi, ale - przepraszam za tę aluzję - przecież to wierzący i praktykujący katolik, nosi Matkę Boską w klapie, wierny mąż. A więc taki człowiek, który na pewno nie może popierać agencji towarzyskich". Na to Aldona. "To nie o to chodzi. Chodzi o to. że on nie ukrywa, iż lubi seks. Dla nas jest ważne, że Wałęsa powiedział publicznie, iż w Pałacu Buckingham dali mu sypialnię z tak wielkim łożem, że nie mógł znaleźć swojej Danusi. To znaczy, że on jest swój chłop, żeuprawia te rzeczy i że do nich zachęca. Za to go lubimy".

"Kompromitujące" obywatelstwo

Proszę Państwa, no i co teraz ? Otwieram książkę Fillera, a tam, w rozdziale o pani Wałęsowej, znajduję aż dwie aluzje do seksu. Pierwsza to ta znana, o Pałacu Buckingham, do którego Witek Filler dołączył też Pałac Elizejski. Ale druga jest mniej znana. To wypowiedź syna, Jarka. Mówi on: "Domem rządziła matka. Z ojcem kłócili się, jak to rodzice, czasem ostro. Ale reguła była - i jest - taka, że po największej kłótni oboje idą do łóżka, a rano ojciec wstaje i już mówi to samo, do czego poprzedniego wieczora przekonywała go matka". Oto, proszę Państwa, siła seksu. Książka Witka (to dalszy ciąg mojego monologu) jest po prostu urocza. Zawiera też dużo informacji mało znanych. Na przykład dopiero od niego dowiedziałem się, że w latach 70-ych ubiegłego wieku, kiedy pani Teresa Rosati robiła doktorat na SGPiS'ie, to jej przewód doktorski zakłóciło ujawnienie, iż jej matka posiada, o zgrozo!, obywatelstwo AMERYKAŃSKIE. Teraz by to pomogło, ale wówczas ? Albo też inna informacja. Ta, że Jan Rokita, przed poślubieniem obecnej żony, Nelli Arnold, był krótko żonaty z Katarzyną Zimmerer, córką wieloletniego korespondenta zachodnioniemieckiego w Polsce. Równocześnie wiadomo, że Nelli urodziła się w ZSRR, ale z rodziców niemieckich, i że dopiero w 1977 roku mogła opuścić Kraj Rad. A więc i w jednym i w drugim przypadku chodziło o "niemczyznę". Rokita twierdzi jednak, że ślub z Katarzyną Zimmerer był tylko cywilny, natomiast ślub z Nelli Arnold jest kościelny. I pewnie ma rację, bo to w dzisiejszych czasach zasadnicza różnica.

Balanga w paryskiej kawalerce

A teraz, proszę Państwa, inna sprawa. Powiem uczciwie, że miałem poważne wahania czy ją poruszyć, ale ponieważ dotyczy ona fluidów, których przepływy trudno śledzić w czasie ich trwania, natomiast można obserwować skutki, jakie one wywołują, to o nich powiem. Ponadto jesteśmy w Domu Literatury, siedzibie Związku Literatów Polskich, a skutki sięgają postaci Piotra Kuncewicza, honorowego przewodniczącego tego Związku. Wszystko więc dzieje się niejako w rodzinie, co jeszcze bardziej usprawiedliwia moją decyzję zapoznania Państwa ze sprawą. Wreszcie element najważniejszy - chodzi o jedną z bohaterek książki Fillera - Izabellę Cywińską. Są lata 1970-te. Jestem samotny w Paryżu jako korespondent "Trybuny Ludu", a więc od czasu do czasu urządzam balangi. Odbywają się one w mojej kawalerce w Neuilly, eleganckim mieście, faktycznie przedmieściu, Paryża, w eleganckiej kamienicy. Balanga kończy się gdzieś po 11 wieczorem (z sali głos, jak się zdaje, Jana Pietrzaka: "Tak wcześnie ? Co to za balanga!"). Wszyscy wychodzą. Ja się rozbieram, żeby iść do łóżka, i jestem tylko w koszuli, która wszystkiego na zakrywa. Słyszę dzwonek. Myślę, że to ktoś, kto czegoś zapomniał, a więc, jedną ręką obciągam koszulę od dołu, a drugą otwieram drzwi. A tu ci niespodzianka! W drzwiach stoją Elżbieta Czyżewska i Izabella Cywińska. Już nie pamiętam teraz, czy je na balangę wcześniej zaprosiłem, czy one dowiedziały się od znajomych, że "u Broniarka jest balanga", w każdym razie są. Ja jestem zachwycony, bo to wspaniałe, inteligentne, dowcipne panie, ale i skonfundowany swoim strojem. Oczywiście gorąco je zapraszam, chwytając z łazienki ręcznik, by się jakoś okryć. Siadamy do stolika, bo tylko taki jest, nie stół, śmiejemy się, pijemy po jednej whisky i one wychodzą. Po jakimś czasie, po Paryżewie czyli po "warszawskim Paryżu", rozchodzi się wieść, że "Broniarek to fajny chłopak, tylko ma małe jąderka". Ta wieść dociera do mnie, ja ją przyjmuję ze śmiechem, nigdzie nie dowodzę, że jest inaczej, boję się tylko, żeby nie dotarła do redakcji "Trybuny Ludu", bo to, nomen omen, ORGAN partyjny, ale jakoś nie dociera.

Felieton o "klejnotach" - czyich ?

Mija od tego czasu trzydzieści lat. 15 lipca 2005 roku ukazuje się w "Aneksie", dodatku literackim "Trybuny" (już bez "Ludu"), felieton Piotra Kuncewicza w serii ,Te szalone dni , poświęcony mnie. Kuncewicz pisze tam m. in.: "Zapewne nieraz zastanawiałeś się, drogi Zyziu, głęboko, dlaczego to matka natura wyposażyła cię w męskie klejnoty, nie wątpię, że potężne, NIE DBAJĄC JUŻ O ICH NALEŻYTE ZABEZPIECZENIE..." I teraz dręczy mnie myśl - czy ta paryska wieść o moich jąderkach sprzed 30 lat, nie dotarła poprzez tajemnicze fluidy do Kuncewicza w roku 2005 i czy on, powodowany tymi tajemniczymi fluidami, nie został skłoniony do wykorzystania jej w swoim felietonie.

Wskazywałoby na to jego sformułowanie "Nie dbając już o ich należyte zabezpieczenie". Bo wówczas, w kawalerce przy bulwarze Bineau, takie one rzeczywiście były. Jeżeli tak, a ja we fluidy wierzę, to mogę mu tylko podziękować, że pisząc o moich klejnotach jako o "potężnych , przywrócił im właściwą wielkość. (Koniec monologu - oklaski)..

Autor: Zygmunt Broniarek

Opr. Andrzej Szkoda     

[powrót]