|
|
"Berło" Różewicza i spacer z Siemionem w Sarajewie |
|
|
Niektórzy gotowi są przysięgać, że chodzi o 100 i 10 tysięcy złotych, a więc o 110 tysięcy złotych razem, podczas gdy razem chodzi o 121 tysięcy złotych. Taka jest magia liczb okrągłych. Podkreślam to także z tego powodu, że w dialogu Różewicza z Kazimierzem Kutzem, którzy nagrali ten dialog wcześniej na taśmie telewizyjnej i pokazali go w czasie uroczystości, doszło do zabawnego incydentu. Kutz powiedział do Różewicza, że przez dużą część życia poeta klepał biedę. I zapytał, jaka suma by go "urządziła". A Różewicz odparł bez namysłu: "Trzy tysiące osiemset złotych" - co wywołało potężny wybuch śmiechu. Z okazji "Berła", przyjaciel Różewicza, Wojciech Siemion, napisał uroczą książkę pt. "lekcja czytania (umyślnie z małej litery - ZB) - RÓŻEWICZ" (Zakład Poligraficzny PRIMUM, Grodzisk Mazowiecki, 2006). Książka ukazała się - w tym samym wydawnictwie - równocześnie z albumem poświęconym drugiej rocznicy śmierci Zony Siemiona, znanej warszawskiej adwokat, zwanej przez niego i przez wszystkich jego przyjaciół pieszczotliwie Piwką. Zaraz zresztą będzie o Niej mowa. A mianowicie w opowiadaniu Siemiona pt; "Sarajewo 6.IV. 75 r.". Tego to wieczora, w tamtejszym teatrze wystawiono "Kartotekę Różewicza w jego obecności, z Siemionem w roli głównej. Oklaskom nie było końca. Po przedstawieniu, Różewicz, Siemion i sarajewskie VIP'y zasiedli na scenie, zaś Autor i Aktor zostali uhonorowani wieńcami laurowymi. Feta zakończyła się o czwartej nad ranem. Różewicz zażyczył sobie przechadzki po Sarajewie. Koniecznie chciał zobaczyć miejsce, w którym, 28 czerwca 1914 roku, serbski buntownik, Gawriła (lub Gawriło) Princip, zastrzelił następcę tronu austro-węgierskiego, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Nota bene nazwisko Princip związane jest z łacińskim słowem "princeps" ("wódz, naczelnik"), od którego pochodzi niemiecki "Prinz" (wymawiaj "prync") czyli "książę". A ponieważ ojczystym językiem Ferdynanda był niemiecki, to można powiedzieć, że "książę zabił arcyksięcia". Zabójstwo to było pretekstem do wybuchu pierwszej wojny światowej. Różewicz i Siemion poszli na miejsce zamachu, gdzie Różewicz, patrząc Siemionowi głęboko w oczy i jak gdyby przyrównując siebie do znaków historii, powiedział: ,,Wiesz. to był wielki człowiek, ten Gawriła Princip". ...Siemion wrócił z wieńcem laurowym do Warszawy. Był z niego bardzo dumny. Ale Piwka stwierdziła: "'Jakie tam laury. Przecież to bobkowe liście. Ale przyda się, przyda. Nie można teraz dostać, a lubię tę przyprawę'. I zawiesiła wieniec w kuchni. "Laury - pisze Siemion - powoli zostały zjedzone". |
Dzierżyński w rękach...rewolucjonistów |
|
|
W celu sprowokowania Niemiec, "lewicowi es-erzy" postanowili zamordować ambasadora niemieckiego w Moskwie, Wilhelma von Mirbacha. Tu nastąpił straszny błąd Dzierżyńskiego. Wziął on do pracy Jakowa Blumkina, którego mianował szefem kontrwywiadu Czeki, odpowiedzialnym za infiltrację ambasady niemieckiej, i Nikołaja Andriejewa, fotografa. Byli oni "lewicowymi es-erami", ale Dzierżyński nic o tym nie wiedział. Gdy Blumkin i Andriejew zostali wyznaczeni do wykonania zamachu, zaopatrzyli się w dokument z podrobionym podpisem Dzierżyńskiego, zawierający prośbę o posłuchanie u ambasadora; przygotowali także broń - dwa rewolwery i dwie bomby. 6 lipca 1918 roku około godz. 14, 30 zjawili się w ambasadzie, prosząc o rozmowę z ambasadorem. Przyjął ich wysoki urzędnik ambasady Kurt Riezler. Riezler był wcześniej ekspertem od spraw rosyjskich w ambasadzie Niemiec w Sztokholmie, gdzie jako ten, który utrzymywał kontakty z bolszewikami, nadzorował przekazywanie Leninowi pieniędzy na działalność, wówczas korzystną dla Niemiec. W proceder ten zaangażowany był współpracownik Lenina, Polak, Michał Kozłowski, który w Piotrogradzie (Petersburgu) założył fikcyjną firmę farmaceutyczną dla prania pieniędzy dla Lenina. Riezler powiedział obu "przedstawicielom Dzierżyńskiego", że ambasador nie może ich przyjąć i poprosił o przekazanie jemu tego, co mieli oni do przekazania ambasadorowi. Oni jednak nalegali na widzenie się z ambasadorem in personam. Wreszcie ten do nich. wyszedł. Wówczas Blumkin i Andriejew sięgnęli do teczek, wyciągnęli rewolwery i zaczęli strzelać do von Mirbacha i Riezlera. Wszystkie strzały chybiły. Riezler i von Mirbach rzucili się na podłogę, ale w chwilę później von Mirbach usiłował ratować się ucieczką przez główny salon do pomieszczeń na piętrze. Andriejew pobiegł za nim i postrzelił go w tył głowy. Blumkin rzucił bombę na sam środek pokoju. Obaj zamachowcy wyskoczyli przez otwarte okna i uciekli. Von Mirbach, nie odzyskawszy przytomności, zmarł. Kiedy Dzierżyński dowiedział się o zamachu, zażądał od "lewicowych es-erów" przekazania w jego ręce Blumkina i Andriejewa, grożąc rozstrzelaniem całego Komitetu Centralnego tej partii. Zamiast tego - sam został aresztowany przez nich.. Równocześnie "lewicowi es-erzy" opanowali całą Moskwę z wyjątkiem Kremla, gdzie urzędował Lenin. Dzierżyńskiego uratowali Łotysze ("Strzelcy Łotewscy"), którzy, mówiąc z uproszczeniem byli przyboczną gwardią Lenina. Ale uwolnienie Dzierżyńskiego nie przyszło im łatwo walczyli z "lewicowymi es-erami" przez siedem godzin 7 lipca, aż ich pokonali. Dzierżyński został zawieszony przez Lenina w obowiązkach, ale nie na długo. 22 sierpnia 1918 roku znowu był szefem Czeki. A rząd niemiecki dosłownie zignorował zabójstwo von Mirbacha. Ważniejsze okazały się wyższe względy, które wówczas łączyły Niemcy i Rosję Lenina. |
|
|
|