Redakcja Warszawska

"Berło" Różewicza i spacer z Siemionem w Sarajewie

To był jeden z najpiękniejszych wieczorów, jakie sobie można w ogóle wyobrazić: uroczystość wręczenia - 26 listopada w Teatrze Narodowym w Warszawie - Złotego Berła Fundacji Kultury Polskiej - Tadeuszowi Różewiczowi. Wraz z Berłem otrzymał on 110 tysięcy złotych nagrody oraz dodatkowo 11 tysięcy złotych dla instytucji lub osoby, wskazanej przez Laureata. Osobą tą był poeta, eseista i krytyk literacki z Gdańska, Tadeusz Dąbrowski, o którym Mistrz powiedział: "To poeta, który doskonale wie, czego chce od poezji i w poezji". Owe 110 tysięcy złotych to najwyższa nagroda w kulturze polskiej, a funduje ją Bank. Millenium, którego prezes, Bogusław Kott, jest wiceprzewodniczącym Kapituły Fundacji Kultury Polskiej. Uroczystość prowadził prezes Fundacji, Rafał Skąpski. Wspomniane sumy trzeba podawać bardzo precyzyjnie, ponieważ ludzie się mylą, mimo że są one wydrukowane w zaproszeniach. .

Niektórzy gotowi są przysięgać, że chodzi o 100 i 10 tysięcy złotych, a więc o 110 tysięcy złotych razem, podczas gdy razem chodzi o 121 tysięcy złotych. Taka jest magia liczb okrągłych. Podkreślam to także z tego powodu, że w dialogu Różewicza z Kazimierzem Kutzem, którzy nagrali ten dialog wcześniej na taśmie telewizyjnej i pokazali go w czasie uroczystości, doszło do zabawnego incydentu. Kutz powiedział do Różewicza, że przez dużą część życia poeta klepał biedę. I zapytał, jaka suma by go "urządziła". A Różewicz odparł bez namysłu: "Trzy tysiące osiemset złotych" - co wywołało potężny wybuch śmiechu. Z okazji "Berła", przyjaciel Różewicza, Wojciech Siemion, napisał uroczą książkę pt. "lekcja czytania (umyślnie z małej litery - ZB) - RÓŻEWICZ" (Zakład Poligraficzny PRIMUM, Grodzisk Mazowiecki, 2006). Książka ukazała się - w tym samym wydawnictwie - równocześnie z albumem poświęconym drugiej rocznicy śmierci Zony Siemiona, znanej warszawskiej adwokat, zwanej przez niego i przez wszystkich jego przyjaciół pieszczotliwie Piwką. Zaraz zresztą będzie o Niej mowa. A mianowicie w opowiadaniu Siemiona pt; "Sarajewo 6.IV. 75 r.". Tego to wieczora, w tamtejszym teatrze wystawiono "Kartotekę Różewicza w jego obecności, z Siemionem w roli głównej. Oklaskom nie było końca. Po przedstawieniu, Różewicz, Siemion i sarajewskie VIP'y zasiedli na scenie, zaś Autor i Aktor zostali uhonorowani wieńcami laurowymi. Feta zakończyła się o czwartej nad ranem. Różewicz zażyczył sobie przechadzki po Sarajewie. Koniecznie chciał zobaczyć miejsce, w którym, 28 czerwca 1914 roku, serbski buntownik, Gawriła (lub Gawriło) Princip, zastrzelił następcę tronu austro-węgierskiego, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Nota bene nazwisko Princip związane jest z łacińskim słowem "princeps" ("wódz, naczelnik"), od którego pochodzi niemiecki "Prinz" (wymawiaj "prync") czyli "książę". A ponieważ ojczystym językiem Ferdynanda był niemiecki, to można powiedzieć, że "książę zabił arcyksięcia". Zabójstwo to było pretekstem do wybuchu pierwszej wojny światowej. Różewicz i Siemion poszli na miejsce zamachu, gdzie Różewicz, patrząc Siemionowi głęboko w oczy i jak gdyby przyrównując siebie do znaków historii, powiedział: ,,Wiesz. to był wielki człowiek, ten Gawriła Princip". ...Siemion wrócił z wieńcem laurowym do Warszawy. Był z niego bardzo dumny. Ale Piwka stwierdziła: "'Jakie tam laury. Przecież to bobkowe liście. Ale przyda się, przyda. Nie można teraz dostać, a lubię tę przyprawę'. I zawiesiła wieniec w kuchni. "Laury - pisze Siemion - powoli zostały zjedzone".

Dzierżyński w rękach...rewolucjonistów

Feliks Dzierżyński (1877-1926), Polak, "organizator bolszewickiego terroru" (Leksykon PWN, Warszawa, 1998) i twórca Czeki (poprzedniczki NKWD i KGB), jest w Polsce taktowany jako renegat i morderca Polaków, ale równocześnie jako człowiek o wybitnej inteligencji i przebiegłości. Tymczasem w rewelacyjnej książce Richarda Pipesa, urodzonego w Polsce historyka amerykańskiego pt. "Rewolucja rosyj ska", opisany jest przypadek, który o tejże przebiegłości wcale dobrze nie świadczy. Książka Pipesa, która ukazała się nakładem "wydawnictwa poważnych bestsellerów" czyli Magnum (Warszawa 2006), liczy 969 stron (! ! ! ) i jest prawdziwą biblią Rewolucji Październikowej.A oto przypadek Dzierżyńskiego. 3 marca 1918 roku Rosja bolszewicka kierowana przez Lenina zawarła w Brześciu nad Bugiem Traktat Pokojowy z Niemcami i ich sojusznikami. Przeciwko temu traktatowi zbuntowali się "lewicowi es-erzy" (Partia Lewicowych Socjalistów-Rewolucjonistów), którzy zażądali unieważnienia traktatu i wypowiedzenia wojny Niemcom. Dzierżyński, wierny współpracownik Lenina, był temu przeciwny.

 W celu sprowokowania Niemiec, "lewicowi es-erzy" postanowili zamordować ambasadora niemieckiego w Moskwie, Wilhelma von Mirbacha. Tu nastąpił straszny błąd Dzierżyńskiego. Wziął on do pracy Jakowa Blumkina, którego mianował szefem kontrwywiadu Czeki, odpowiedzialnym za infiltrację ambasady niemieckiej, i Nikołaja Andriejewa, fotografa. Byli oni "lewicowymi es-erami", ale Dzierżyński nic o tym nie wiedział. Gdy Blumkin i Andriejew zostali wyznaczeni do wykonania zamachu, zaopatrzyli się w dokument z podrobionym podpisem Dzierżyńskiego, zawierający prośbę o posłuchanie u ambasadora; przygotowali także broń - dwa rewolwery i dwie bomby. 6 lipca 1918 roku około godz. 14, 30 zjawili się w ambasadzie, prosząc o rozmowę z ambasadorem. Przyjął ich wysoki urzędnik ambasady Kurt Riezler. Riezler był wcześniej ekspertem od spraw rosyjskich w ambasadzie Niemiec w Sztokholmie, gdzie jako ten, który utrzymywał kontakty z bolszewikami, nadzorował przekazywanie Leninowi pieniędzy na działalność, wówczas korzystną dla Niemiec. W proceder ten zaangażowany był współpracownik Lenina, Polak, Michał Kozłowski, który w Piotrogradzie (Petersburgu) założył fikcyjną firmę farmaceutyczną dla prania pieniędzy dla Lenina. Riezler powiedział obu "przedstawicielom Dzierżyńskiego", że ambasador nie może ich przyjąć i poprosił o przekazanie jemu tego, co mieli oni do przekazania ambasadorowi. Oni jednak nalegali na widzenie się z ambasadorem in personam. Wreszcie ten do nich. wyszedł. Wówczas Blumkin i Andriejew sięgnęli do teczek, wyciągnęli rewolwery i zaczęli strzelać do von Mirbacha i Riezlera. Wszystkie strzały chybiły. Riezler i von Mirbach rzucili się na podłogę, ale w chwilę później von Mirbach usiłował ratować się ucieczką przez główny salon do pomieszczeń na piętrze. Andriejew pobiegł za nim i postrzelił go w tył głowy. Blumkin rzucił bombę na sam środek pokoju. Obaj zamachowcy wyskoczyli przez otwarte okna i uciekli. Von Mirbach, nie odzyskawszy przytomności, zmarł. Kiedy Dzierżyński dowiedział się o zamachu, zażądał od "lewicowych es-erów" przekazania w jego ręce Blumkina i Andriejewa, grożąc rozstrzelaniem całego Komitetu Centralnego tej partii. Zamiast tego - sam został aresztowany przez nich.. Równocześnie "lewicowi es-erzy" opanowali całą Moskwę z wyjątkiem Kremla, gdzie urzędował Lenin. Dzierżyńskiego uratowali Łotysze ("Strzelcy Łotewscy"), którzy, mówiąc z uproszczeniem byli przyboczną gwardią Lenina. Ale uwolnienie Dzierżyńskiego nie przyszło im łatwo walczyli z "lewicowymi es-erami" przez siedem godzin 7 lipca, aż ich pokonali. Dzierżyński został zawieszony przez Lenina w obowiązkach, ale nie na długo. 22 sierpnia 1918 roku znowu był szefem Czeki. A rząd niemiecki dosłownie zignorował zabójstwo von Mirbacha. Ważniejsze okazały się wyższe względy, które wówczas łączyły Niemcy i Rosję Lenina.

Autor: Zygmunt Broniarek

Opr. Andrzej Szkoda     

[powrót]