Redakcja Warszawska

Polak w Paryżu - żona u Czerwonych Khmerów

Moja koleżanka "po fachu" Monika Warneńska poświęciła niemal całe swoje dziennikarskie życie Wietnamowi i Kambodży. O tej ostatniej napisała właśnie powieść pt. "Oczy smoka - miłość, egzotyka, sensacje" (Bellona, Warszawa, 2006). Warneńska snuje dramatyczną, fascynującą opowieść o polskim archeologu mieszkającym we Francji, profesorze Janie Derbieniu, który pojął za żonę pół-Kambodżankę pół-Francuzkę, doktor medycyny, Maję. W wyniku różnych wydarzeń, ona zostaje w Kambodży pod panowaniem Czerwonych Khmerów, a on otrzymuje zaproszenie do Kambodży, by prowadzić prace konserwatorskie w Angkor Wat. W rzeczywistości jego celem jest wydobycie Mai z rąk Czerwonych Khmerów i wspólny wyjazd - albo ucieczka - do Paryża.

Rozmowa w "Bazyliszku"

Najciekawszym wątkiem książki jest to, że w Paryżu, Derbień poznał wcześniej młodych Kambodżanów, studentów, którzy stają się później przywódcami Czerwonych Khmerów w samej Kambodży. Przedsmak ich nowych poglądów poznaje Derbień w Warszawie, na międzynarodowym kongresie architektów we wczesnych latach 1970-tych, gdzie trafia na tajnego khmerskiego wysłannika, szukającego pomocy w walce o władzę "u polskich komunistów". Derbień zabiera go na obiad do "Bazyliszka" na Rynku Starego Miasta, do którego wchodzi też grupa warszawskiej młodzieży zachowującej się dość swobodnie. Patrząc na nich i na obsługującego ich kelnera, wysłannik, w pewnej chwili, nie mówi, ale syczy z nienawiścią: ,,Ja bym ich wszystkich, tu na miejscu...wystrzelał". ,,Ale, na litość boską, dlaczego ?" - pyta Derbień. "Dlatego, że to pasożyty. Bezmyślne, nikczemne darmozjady nic nie warte i nikomu niepotrzebne".

Spotkanie z Pol Potem

Derbień jedzie do Kambodży po żonę. Zostaje zaproszony do Pol Pota, nie wiedząc, że to jego stary przyjaciel z Paryża, którego poznał pod innym nazwiskiem. Pol Pot żyjący w luksusowych warunkach i pijący whisky w kraju, w którym miliony ludzi głoduje, człowiek inteligentny i wykształcony, objaśnia mu na serio, dlaczego chce ZMIENIĆ NATURĘ LUDZKĄ, STWORZYĆ W KAMBODŻY NOWEGO CZŁOWIEKA. A jego najbliższy współpracownik. Jeng Sery, też znajomy Derbienia z Paryża, dodaje: "Nasza rewolucja dorówna największym w historii - francuskiej, rosyjskiej i chińskiej (tej przeprowadzonej przez Mao Tse-tunga - ZB) a nawet je przewyższy. 

Dokonujemy eksperymentu na skalę niespotykaną w historii. Chodzi o całkowite przewartościowanie wszystkich pojęć. Usunęliśmy z obiegu pieniądz. Zlikwidowaliśmy kult rzeczy materialnych. Pozbywamy się wszystkich przejawów burżuazyjnego myślenia...Są tacy, którzy próbują się nam przeciwstawić. Skończymy z nimi prędzej czy później. Takie są wymogi rewolucji".

Oszołomy są wszędzie

Te dialogi są literacką fikcją. Ale Czerwoni Khmerzy nie tylko tak mówili w rzeczywistości - oni wprowadzali te zasady w życie. Czy raczej w śmierć. Wymordowali trzy miliony ludzi. I to wszystko po Holokauście, po stalinowskich gułagach, po dwóch wojnach światowych, co wydarzyło się w jednym, jedynym wieku - dwudziestym. I co ? I nic. A teraz, już w XXI wieku, nadszedł terror ekstremistów islamskich, który znowu odmienia oblicze ziemi - na "stare i gorsze''. I wreszcie - czy wygasły dążenia do przekształcenia natury człowieka ? Pozwalam sobie w to wątpić ponieważ oszołomy są wszędzie. Gdzieniegdzie nawet u władzy.

Jubileusz godny Księgi Guinnessa

Był to jubileusz podwójny i niezwykły. Lucyna Barcz, która sama siebie określa jako "redaktor drugiego planu", to znaczy jako osobę, która czuwa nad tym, by plan pierwszy, ten na wizji, przebiegał bez błędów i potknięć, obchodziła 24 listopada 50-lecie pracy w Telewizji i swoje 75-lecie. Owe pół wieku zaczęło się w roku 1956 a skończyło ...a właśnie, że się NIE skończyło, że trwa do dziś. Nie ma chyba osoby w Telewizji, która mogłaby to o sobie powiedzieć. To rekord, może nawet na miarę Księgi Guinnesa. Mgr Monika Biskupska napisała o Lucynie pracę dyplomową na Pomagisterskim Dziennym Studium Dziennikarskim Uniwersytetu Warszawskiego, a w niej zawarła wiele pysznych anegdot o Podwójnej Jubilatce. Lucyna słynęła z bezpardonowej walki o czystość języka polskiego w Telewizji. Może dlatego, że urodziła się w Szymborzu (dziś dzielnica Inowrocławia), w którym urodził się też Jan Kasprowicz (1860-1926), poeta, później profesor Uniwersytetu Lwowskiego) - co więcej, w domu, oddalonym o trzy domy od tego, w którym urodziła się Lucyna. A więc jakieś fluidy musiały tu działać. Jedna z opowieści o tej walce może zadziwić wielu z nas nawet dzisiaj. W redakcji toczyła się rozmowa i ktoś powiedział, że nie chce się nadwyrężać. Na to Lucyna: "Nie mówi się NADWYRĘŻAĆ, tylko NADWERĘŻAĆ". Ludzie pobiegli do słowników, żeby to sprawdzić, bo wiadome było "od wieków", iż mówi się "nadwyrężać"! Próżny trud. Wszędzie było NADWERĘŻAĆ! Lucyna miała rację!

Pytanie o burdel i odpowiedź temuż poświęcona

Były i inne wydarzenia. Na przykład. Jest PRL. W Telewizji odbywa się posiedzenie z udziałem Prezesa i kierowników poszczególnych redakcji. Prezes - ostry i srogi - z wysokiej półki partyjnej. Ona, Lucyna, pełni wówczas funkcję sekretarza Naczelnej Redakcji Publicystyki. Jej szefem jest już nieżyjący Jerzy Ambroziewicz, ale z jakichś względów na posiedzeniu jest nieobecny. Prezes pyta więc Lucyny: "Czy już macie plan pracy na najbliższe pół roku ?" Lucyna: "Jeszcze nie, ale jesteśmy już bardzo blisko celu". Prezes, groźnie: "To kiedy skończy się ten wasz burdel w redakcji ?". A Lucyna, bez namysłu: "Wtedy, kiedy skończy się burdel w KC PZPR". Sala zamiera. Cisza jak makiem zasiał. Prezes wstaje. Rzuca: "Zamykam posiedzenie". I wychodzi. Wychodzą też wszyscy. Na korytarzu Lucyna zwierza się koleżance: "Jeżeli mnie nie wywalą w ciągu trzech dni, to może w Telewizji zostanę". Mija dzień -jeden, drugi, trzeci, czwarty. I co ? I nic. Nie dzieje się nic. Po prostu nic. Lucyna w Telewizji pozostaje. Tłumaczenie może być tylko jedno. Prezes zląkł się. Zląkł się powtórzyć słowa Lucyny wyżej. Bał się, że JEGO "naczalstwo" opieprzy go. Że powie: "Jak mogłeś dopuścić do tego, żeby takie słowa w Telewizji w ogóle padły". Lucyna to kobieta piękna. Pól Telewizji kochało się w niej. Natrafiłem na wiersz, którego jedna zwrotka głosiła: "Marzę o Tobie, o sweterku białym // Który Twe piersi tak wdzięcznie opina // O Twoich ustach, uśmiechu nieśmiałym // Servus, Lucyna". Nie, to nie wpływ Kasprowicza. Ale czy nie Galczyńskiego z jego "Servus, Madonna ?

Gest Bronisława Wildsteina

Na uroczystości, którą sprawnie i z utrzymaniem dyscypliny, prowadził wieloletni lektor Telewizji, Jan Kreusch, było wiele gwiazd Telewizji dawnej, m. in. Edyta Wojtczak i Krystyna Loska. Listy gratulacyjne przysłali, też między innymi, Mariusz Walter i Ryszard Kapuściński. Gratulacje i kwiaty złożyła, a także dowcipnie i ciepło przemówiła, obecna dyrektor WOT (Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego), Aleksandra Zawłocka. Wręczyła ona Lucynie dyplom WOT'u oraz list gratulacyjny od prezesa Telewizji, Bronisława Wildsteina, i gratyfikację za te pół wieku w Telewizji. Dyplom i list prezesa odczytała, nie bez wzruszenia, sama Lucyna. Wielu określiło te dowody uznania jako gest niespodziewany acz bardzo miły, a oklaskiwali go wszyscy.

Autor: Zygmunt Broniarek

Opr. Andrzej Szkoda     

[powrót]