Redakcja Warszawska

Między Pałacem Prezydenckim a Zamkiem Królewskim

Lepszego miejsca i adresu na siedzibę instytutu obcego państwa w Warszawie nie można było sobie wymyślić. Ten adres to Krakowskie Przedmieście 47/51 czyli budynek między Pałacem Prezydenckim a Zamkiem Królewskim (choć po przeciwnej stronie Krakowskiego). Państwem zaś, które taką lokalizację uzyskało, jest Rumunia. Ambasador tego kraju w Polsce, Gabriel C. Bartas, zasłużył sobie na gorące gratulacje za ta, że właśnie w czasie jego kadencji, i to niedawno rozpoczętej, doszło do otwarcia Rumuńskiego Instytutu Kultury w Warszawie.

Złożyła się na to oczywiście praca obu rządów i obu MSZ-ów (Instytut Kultury Polskiej w Bukareszcie już istnieje), ale doszły do tego i inne okoliczności. Może na bliskość Instytutu Rumuńskiego do Pałacu Prezydenckiego i Zamku Królewskiego wpłynął fakt, że do zakończenia drugiej wojny światowej Rumunia była królestwem, a od tamtego czasu jest republiką ? To wcale nie jest tak dalekie od prawdy, ponieważ, jak stwierdził nasz wiceminister spraw zagranicznych, Rafał Wiśniewski, Polska otworzyła swój Instytut Kultury w Bukareszcie jeszcze w 1938 roku, kiedy Rumunia była królestwem, zaś Rumuni obiecali nam, że otworzą swój instytut w Warszawie w najbliższym czasie, czemu wojna oczywiście przeszkodziła. A więc teraz spłacili swój honorowy dług, kiedy Rumunia jest republiką.

Kariera ambasadora Rumunii

Niemałe też znaczenie miała osobowość i przebieg pracy zawodowej ambasadora Bartasa. "Lista dyplomatyczna i konsularna" naszego MSZ z 1 stycznia 2001 roku podaje, że pan Bartas pracował w ambasadzie Rumunii w Warszawie jako trzeci sekretarz odpowiedzialny za sprawy polityczne i prasowe. Już wtedy mówił on znakomicie po polsku. Po zakończeniu tamtej misji wrócił do Rumunii, gdzie pracę w MSZ łączył z działalnością badawczo-naukową - m. in. napisał pracę o Hotelu Lambert (obóz umiarkowanie zachowawczy Wielkiej Emigracji po Powstaniu Listopadowym 1831 roku, skupiony wokół księcia Adama Jerzego Czartoryskiego; nazwa Hotel Lambert zaś pochodziła od jego rezydencji w Paryżu). Od 2001 roku upłynęło zaledwie pięć lat, a pan Bartas przyjechał do Polski w roku 2006 już jako jeden z najmłodszych ambasadorów w tutejszym korpusie. Toż to, jak mówią w Warszawie, kariera równie błyskawiczna co zasłużona.

Śmierć za przyjaźń dla Polski

Wreszcie i taka okoliczność. Gdy we wrześniu 1939 roku, Polska została zaatakowana najpierw przez Niemcy a później przez ZSRR, Rumunia udzieliła schronienia rządowi RP, około 60 tysiącom polskich uchodźców, w tym wielu tysiącom polskich żołnierzy, a także zasobom polskiego Skarbu Państwa w złocie. To m. in. dlatego, ówczesny premier Rumunii, Armand Calinescu, został, z inspiracji Berlina, zamordowany pod koniec września 1939 roku przez bojówkę faszystowskiej, rumuńskiej, Żelaznej Gwardii. Ze wszystkich tych względów otwarcie Rumuńskiego Instytutu Kultury odbyło się szczególnie uroczyście, ale i w atmosferze niemal rodzinnej. Przyczynił się do tego energiczny i obdarzony wielkim poczuciem humoru dyrektor instytutu, radca minister ambasady, p. Dorian Branea. Tak się zdarzyło, że nastąpiły niejakie trudności z pociągnięciem linki, która miała wciągnąć nad drzwi wejściowe do budynku banner z nazwą instytutu. Część gości i gospodarzy stała przed budynkiem, część wewnątrz, i ci ostatni czekali na tych pierwszych, trochę się dziwiąc, że WCIĄGANIE banneru się tak...PRZECIĄGA. Gdy banner był już na swoim miejscu, a wszyscy znajdowali się wewnątrz, dyrektor Barnea powiedział: - Trochę zawiniła technika, ale też i rzecz prosta, która wynikła z tego, że linkę ciągnęło kilka osób. A więc dopiero, gdy ktoś powiedział: linkę trzeba ciągnąć TYLKO W JEDNĄ STRONĘ, banner poszedł do góry. To dla nas lekcja my, Rumuni i wy, Polacy, będziemy rozwijać działalność instytutu zgodnie, harmonijnie i w jednym kierunku - byśmy się wszyscy coraz bardziej i coraz głębiej poznawali.

Dzień niepodległości Angoli a data przyjęć

Pani ambasador Angoli w Polsce, Lizeth Nawanga Satumbo Pena, wraz z mężem, panem A.K. Agbobli, wydali 14 listopada w hotelu Hyatt Regency przyjęcie z okazji 31 rocznicy uzyskania niepodległości Angoli spod panowania portugalskiego. Ale Angola nie stała się niepodległa tego dnia - 14 listopada - w 1975 roku (bo w tamtym roku to nastąpiło). Co więcej, ambasada Angoli w Warszawie nie może nigdy wydać przyjęcia dokładnie w dniu proklamowania swojej niepodległości. A to dlatego, że nastąpiło to 11 listopada, a więc w dniu, w którym POLSKA obchodzi swe Święto Narodowe. W dniu tym ambasadorowie akredytowani w Warszawie sami są zajęci ceremoniami, związanymi ze świętem naszym. Zgodnie jednak z opinią Angolanów i Polaków - ten dzień - 11 listopada - nie dzieli nas, ale łączy. I TO jest najważniejsze, a nie data przyjęcia!

W cieniu narodowych tragedii

Inne przyjęcie, tym razem prywatne, odbyło się 21 listopada, w rezydencji ambasadora Ekwadoru w Polsce, pana Fernando Floresa, i jego małżonki, Marii. Wśród gości była m. in. nowa (od czerwca 2006 roku) pani ambasador Włoch, Anna Blefari Mezzali, i szef protokołu dyplomatycznego MSZ, pan Tomasz Orłowski, z małżonką. Warto podkreślić, że dyrektor Orłowski jest autorem książki pt. "Protokół dyplomatyczny - Ceremoniał i etykieta" (Wydawnictwo Akademii Dyplomatycznej Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Warszawa 2005). ' Państwo Floresowie wydali przyjęcie na cześć ambasadora Libanu, pana Massouda Maaloufa, i jego małżonki Janet, Amerykanki, z okazji wyjazdu z Polski po zakończeniu ich misji. Na przyjęciu czuło się dwie tragedie - polską w postaci katastrofy w kopalni Halemba, i libańską w postaci zamordowania ministra przemysłu Pierre Dżemajela. W obu krajach ogłoszono żałobę narodową, ambasador libański zaś musiał odwołać planowane na 22 listopada wielkie przyjęcie pożegnalne oraz z okazji libańskiego Święta Narodowego. Ale odczuwało się też determinację, żeby, pamiętając o tych tragediach, patrzeć w przyszłość z należytą nadzieją.

Lili Marleen" w nieznanej wersji

Janusz Roszkowski, który całe swoje dojrzałe życie dziennikarskie spędził w Polskiej Agencji Praswej (PAP) doszedłszy do stanowiska jej prezesa (później był prezesem Radia i Telewizji i ambasadorem w Danii), dziś na emeryturze, nic nie stracił ze swego lwiego pazura i pisze dalej. I tak, w numerze "Polityki" z 11 listopada 2006 r., zamieścił on fascynujący artykuł pt. "Piosenka ponad frontami" o wprost nieśmiertelnej "Lili Marleen" która stała się przebojem obu frontów drugiej wojny światowej - niemieckiego i alianckiego. Pewnego razu w latach 1990-ych, mówiłem moim przyjaciołom, Bożenie Pijanowskiej, reżyser "Wielkiej Gry" w Telewizji Polskiej, i nota bene siostrze Anny Seniuk, oraz mężowi Bożeny, Henrykowi Pijanowskiemu, dyrektorowi Teatru Lalka, jak bardzo kocham "Lili Marleen". On na to: "A czy znasz polsko-niemiecko-rosyjskie tłumaczenie tej piosenki ?". "Nie - odpowiedziałem. "To ci je zaśpiewam". I zaśpiewał, nie fałszując nawet ciut ciut. Oto ono: "Ja na tiebie żdała - Warum ty nie priszoł ? // Ja paszoł nach Hause - Bo Wasser z nieba szoł // Ja nie magu tak dołgo żdat' - Ty wiesz, warum - I job twoju mat' // I draj i cwaj i ejn - Ty błat', Lili Marlen".

Autor: Zygmunt Broniarek

Opr. Andrzej Szkoda     

[powrót]