Redakcja Warszawska

O "podboju" Moskwy przez Polskę i o przygodach Moniki Jaruzelskiej w tejże

To nie była zwykła promocja książki, to była uczta duchowa. W redakcji "Polityki" zebrało się 12 października grono przedstawicieli świata kultury, dziennikarstwa, dyplomacji oraz sfer wydawniczych, by zapoznać się z książką Mieczysława Wojtczaka, radcy kulturalnego ambasady PRL w ZSRR pt. "Zdobywanie Moskwy" (Wydawnictwo Studio EMKA; Warszawa, 2006). Tytuł jest atrakcyjny i "pokojowy", ponieważ Wojtczak pisze o KULTURALNYM "podboju" nie tylko zresztą stolicy państwa radzieckiego, ale i całego Jego terytorium. Ale uwagę najbardziej przyciąga okres, w którym to się działo: lata 1984- 1989, a więc sam koniec starego porządku w ZSRR, odchodzącego wraz ze śmiercią Konstantina Czernienki w marcu 1985 roku i wyborem - w tymże marcu - na stanowisko sekretarza generalnego partii radzieckiej Michaika Gorbaczowa z jego "pierestrojką". W książce faktów jest multum, ale ja zacytuję jeden, ten, o którym sam Wojtczak pisze, że ujawnia go po raz pierwszy. A więc... W Polsce rządził w tym czasie Wojciech Jaruzelski. Do Moskwy przyjechała prywatnie, choć w celach zawodowych, jego córka, Monika. Rozchorowała się. W tym stanie nie mogła wracać, a straciła rezerwację pokoju hotelowego. Nie miała dewiz na dalszy pobyt. Zbiegiem pewnych okoliczności zatrzymała się w domu państwa Wojtczaków pod opieką żony Mieczysława, Tereski (wszyscy ją tak nazywają, więc ja też - ponadto to wspaniała pani, która mężowi ogromnie pomagała w ,,zdobywaniu Moskwy"). To co przydarzyło się córce Generala, nie było znane w ambasadzie; również władze radzieckie nie zostały o tym poinformowane ani przez państwa Wojtczaków, ani przez rodziców Moniki. .A przecież najmniejszy sygnał z Warszawy na Kreml otworzyłby jej nie tylko drzwi najlepszej kliniki rządowej, ale i pobyt w apartamencie na Wzgórzach Leninowskich. "Tymczasem Monika - pisze Wojtczak - nie żywiła żadnych roszczeń do świata i kontemplowała nasze domowe zacisze. Pani Barbara Jaruzelska codziennie telefonowała; troszcząc się o zdrowie córki. Po kilku dniach temperatura opadła, panna Monika poczuła się zdrowsza, więc zamówiłem miejsce w samolocie i odwiozłem ją na Szeremietiewo. Na lotnisku wszelkie formalności przebiegły normalnie, jej nazwisko nie wzbudziło niczyjej czujności, nie dostrzegłem też niczyjego zainteresowani.a ze strony służb tutejszych bądź polskich. Korzystając ze swych uprawnień dyplomatycznych, odprowadziłem miłą i sympatyczną panienkę do lotowskiego samolotu, prosząc stewardesy o opiekę nad rekonwalescentką. A w tym czasie Tereska poinformowała panią  Jaruzelską, którym samolotem rejsowym zdrowiejąca pociecha wróci do Warszawy". "Na ten temat nigdy z nikim nie rozmawiałem...Zastanawiałem się jednak, co by się działo, gdyby rodzice włączyli do sprawy machinę władzy dwóch narodów. Dopiero teraz, po dwudziestu latach, ujawniam publicznie ten fakt. Wiele on mówi o skromności Moniki Jaruzelskiej, a chyba również o jej rodzicach. Na tle częstych opowieści o wyczynach różnych prominenckich latorośli, rzecz zasługuje niewątpliwie na zanotowanie".

Istota zła w Trzeciej Rzeszy

W Domu Literatury przy Placu Zamkowym w Warszawie odbyła się 11 października promocja powieści Karoliny Doroty Literskiej pt. "Klepsydry pamięci" (Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń, 2006). Ja już w "Plotkach..." o niej pisałem, więc teraz tylko krótko. Jest to opowieść o pół Polaku pół Żydzie, ale nieobrzezanym, pięknym młodzieńcu, pianiście, który dostaje się do Auschwitz. Tam zostaje wybrany przez oficera SS, homoseksualistę, do wiadomych zabaw, w wyniku czego żyje w luksusowych warunkach, spełniając jego zachcianki ale i obserwując najohydniejsze zbrodnie. Poznaje więc mentalność Niemców dogłębnie. W promocji wzięła udział autorka i jej mąż, którzy mieszkają na stałe w Niemczech. Wydawca, dr. Adam Marszałek, opowiedział o pracy nad książką, a krytyk, Leszek Żuliński, zanalizował ją pod względem literackim. Ja zaś wygłosiłem następujący tekst: W kwietniu 1940 roku Niemcy napadli na Danię i Norwegię. W Norwegii mieszkała pisarka norweska Sigrid Undset, która zdobyła literacką nagrodę Nobla w I928 roku. Osiem lat wcześniej czyli w 1920 roku, nagrodę literacką Nobla otrzymał jej rodak, Knut Hamsun. Po zdobyciu przez Hitlera władzy w Niemczech, Hamsun stał się jego wielbicielem, podczas gdy. Undset atakowała Hamsuna ostro. Gdy więc Niemcy wkroczyli do Norwegii, ona uciekła do Szwecji. Tam dowiedziała się, że jej syn, Anders, zginął z rąk Niemców.. Ona sama mogła pozostać w Szwecji, ale chcąc pomścić swojego syna i pokazać światu, jacy Niemcy są, wyjechała do Nowego Jorku. Tam napisała książkę pt. "Z powrotem do PRZYSZŁOSCI", w której starała się wyjaśnić, dlaczego hitleryzm mógł odnieść tak kolosalny sukces w Niemczech właśnie. Pisała w tej książce: "Szczególne cechy nazistowskich Niemiec, tak jak odzwierciedlają się one w charakterze narodu niemieckiego, w jego stylu życia, w ideałach narodowych, nie są niczym nowym. Przeciwnie - są to rysy psychologii, istniejące od niepamiętnych czasów. Hitleryzm je tylko wyzwolił, wyprowadził na światło dzienne i złożył im hołd jako rysom rasy panów. Są to rysy trwałe, wskazujące na to, że Niemcy zmienili się zadziwiająco mało w ostatnim tysiącu lat". "Plemiona germańskie żyły pierwotnie w wilgotnych, bagiennych lasach, wzdłuż zamulonych rzek. A przecież dla dzikich, prymitywnych ludzi, jakimi byli Germanie, las jest czymś przerażającym, pełnym tajemniczych stworów. To nie jest ocean, twardy ale honorowy przeciwnik albo przyjaciel z otwartą dłonią. W lesie -jednostka jest zgubiona. Straszydła lasu odbierają samotnemu człowiekowi odwagę i męstwo. Po to, by odnieść zwycięstwo nad lasem, musi się on łączyć z innymi ludźmi, musi być jednym z grupy. Mentalność hordy, okrucieństwo, które się tam zawsze wyzwala - otóż cechy te nie są wyłącznie zjawiskiem niemieckim. Ale nigdzie indziej, psycholodzy nie mają tak owocnego terenu do badań nad charakterem mentalności masy i jej niszczycielskiej władzy, jak właśnie w Niemczech. Starożytna i niewzruszona wiara Niemców w stosowanie okrucieństwa jako metody działania została, być może odziedziczona po starych Germanach, którzy żyli w strachu przed lasem". Można się z tym - ciągnąłem - zgadzać lub nie, ale nie można tego pomijać milczeniem. Ja zaś mam pretensję do narodu niemieckiego w Trzeciej Rzeszy o jedną sprawę. Hitler propagował ideologię rasistowską, twierdząc, że Niemcy reprezentują najwyższe ucieleśnienie rasy aryjskiej. Tymczasem, czy on sam i czy jego najbliżsi współpracownicy reprezentowali ideał człowieka aryjskiego ? Czy on, Goering, Himmler, Goebbels, jawili się jako wysocy, piękni Szwedzi, Norwegowie czy Islandczycy? Nie. Hitler sam był figurą groteskową i sfrustrowaną, Goering reprezentował typ zniewieściałego grubasa, Himmler wyglądał jak karykatura buchaltera a Goebbels był kulasem. A jednak Niemcy i Niemki patrzyli na nich jak na bogów i praktycznie popierali ich do ostatniego dnia. Jaką więc lekcję możemy wyciągnąć z doświadczeń niemieckich ? Taką, że narody, pod żadnym pozorem nie powinny dopuszczać do najwyższych władz istot groteskowych i sfrustrowanych.

Autor: Zygmunt Broniarek

Opr. Andrzej Szkoda     

[powrót]