Redakcja Warszawska

Książka ambasadora Mongolii

Ambasador Mongolii, pan Tugalkhuu Baasansuren, wraz małżonką, panią Chagnaadorj Tsedendorj, wydali 28 czerwca przyjęcie z okazji Swięta Narodowego Mongolii w hotelu Hyatt Regency. Miało ono szczególnie uroczysty charakter ze względu na to, że w roku bieżącym Mongolia obchodzi 800-lecie powstania imperium Czyngis-chana,które stało się największym państwem lądowym ówczesnego świata. My go znamy trochę z innej strony, ale dla Mongołów - to niekwestionowany bohater.

Jednakże cechą charakterystyczną przyjęcia było coś jeszcze: książka ambasadora pt. "Pamiętnik ambasadora-dziennikarza, część pierwsza" (w tłumaczeniu z mongolskiego Jana Rogali). Ambasador bowiem był dziennikarzem, od 1974 roku pracując w dzienniku "Unen" i czterokrotnie w Mongolskiej Agencji Informacyjnej MONTSAME. Bezpośrednio przed nominacją na ambasadora w Polsce, był tej agencji szefem. Z różnych sympatycznych względów poświęcę omówienie tej książki rozdziałowi pt. "Mongolskie dzieci znają Kopernika, Chopina i...Urbanka". W telewizji mongolskiej, pisze ambasador, "pojawia się następująca reklama. Kilkoro chłopców i dziewcząt, wyglądających chyba na uczniów pierwszej czy drugiej klasy, jest pytanych:

Kogo znacie z Polaków ? Jedno z dzieci odpowiada: Kopernika. Drugie mówi: Chopina. A trzecie, bez namysłu, ale pewnie. odpowiada, że zna Urbanka". Z czego to wynika ? Otóż w Łowiczu działa od lat 1980-ych firma trzech braci Urbanek: Wojciecha, Andrzeja i Jacka, którym doradza ich ojciec, pan Kazimierz. Trzej bracia rozpoczęli produkcję kolorowych sałatek, ogórków, marynowanych grzybów itd. w słoikach. Pan Kazimierz poznał kilku studentów z Mongolii, którzy zasmakowali w jego wyrobach, i których on, "na odjezdnym", obdarowywał kilkoma słoikami, by mogli poczęstować rodzinę i znajomych. "Oni - cytuje ambasador Baasansuren słowa pana Kazimierza - też je docenili. I tak, na początku brali po jednym opakowaniu (kartonie), później po kilka, próbując rozprowadzać je na rynku. Schodziły w mgnieniu oka. Rozentuzjazmowani młodzi ludzie próbowali ładować i wysyłać całe kontenery i pociągi tych produktów do Mongolii. Próby okazały się sukcesem i pojawiło się zapotrzebowanie na otwarcie przedstawicielstwa firmy w Ułan Batorze. Pan Kazimierz powiedział, że w ten sposób powstało przedstawicielstwo firmy w Mongolii nazwane Urbanek oraz firma-córka zwana Tenger". Ambasador podkreśla, że Wojciech Urbanek, odpowiedzialny za kontakty zagraniczne firmy, jest OSOBIŚCIE znany wielu osobom w Mongolii, w tym "Prezydentowi, Premierowi Przewodniczącemu Wielkiego Churału (parlamentu), parlamentarzystom, ministrom czy szefom (państwowych) agencji". "Nie mówię - ciągnie ambasador - że wszyscy Mongołowie znają go osobiście, ale produkty z etykietką Urbanek, owszem. Można je zobaczyć nie tylko w sklepach i budkach centrum każdego ajmaku (województwa), somon (powiatu), ale nawet w najdalej położonych zakamarkach kraju. Nie wspominając już o stolicy, Ułan Batorze". Mam zaszczyt i przyjemność znać pana Wojciecha Urbanka, którego firma wspomogła swoimi produktami mój jubileusz 80-lecia we wrześniu 2005 roku w restauracji "Bazyliszek" Mieczysława Jachacego na Rynku Starego Miasta. Godzi się więc podkreślić, że książka ambasadora Baasansurena ukazała się dzięki finansowemu wsparciu tej firmy. Tak znanej w kraju Czyngis-chana, któremu niniejszym wszystkie historyczne winy czy "winy'' odpuszczamy.

Polscy ochotnicy z Brazylii i plany wobec Parany

Mój przyjaciel "po fachu", redaktor Jerzy Wojciewski, prezes Klubu Publicystów Polonijnych, poinformował mnie o pokazie w Muzeum Wojska Polskiego 11 lipca filmu, o którym nigdy nie słyszałem. Otóż film ten obrazuje losy ochotników polskich z Brazylii, Argentyny i innych krajów Południowej Ameryki, którzy w czasie drugiej wojny światowej różnymi drogami dotarli do Polskich Sił Zbrojnych (PSZ) na Zachodzie i walczyli w nich do końca. W samym muzeum, znajdującym się obecnie pod dyrekcją Janusza Ciska, byłego dyrektora Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, spotykam redaktora Juliusza Gustawa Osuchowskiego, który ten film odnalazł ("sam proces poszukiwania filmu - mówi - jest godny...filmu"). Redaktor Osuchowski zakochał się w Brazylii jako chłopiec w wyniku lektur, a jego pierwsza próba, w postaci ucieczki z domu, zakończyła się odnalezieniem go i - być może - pasem ojca. Od tamtego czasu minęła niemal epoka, ale Brazylia nie przestała zajmować w sercu i umyśle Juliusza Gustawa honorowego miejsca. Po raz pierwszy wyjechał do Brazylii dopiero na początku lat 1990-ych i tam już osiadł W stanie MG czyli Mato Grosso (dosłownie Gęsty Busz), nie daleko, jak na warunki brazylijskie, stanu Parana (czytaj pa-ra- NA), gdzie jest bardzo liczna Polonia. Będzie o tym za chwilę sensacja. Ale wracajmy do tych Polaków, którzy dostali się do PSZ na Zachodzie. - W tamtym czasie - mówi redaktor Osuchowski - było bardzo trudno zgromadzić się w jednym miejscu i wyruszyć do Europy. Dość powiedzieć, że między Kurytybą, stolicą Parany, a Rio de Janeiro nie było nawet łączności telefonicznej - był tylko telegraf. A jednak do Domu Żołnierza Polskiego w Rio, który był punktem zbornym, dotarło kilkuset ochotników. Nowa Encyklopedia Powszechna PWN 1995-96 podaje, że do Europy pojechało około 580 polskich ochotników z Brazylii. Do tego dodać trzeba ochotników z Argentyny, Urugwaju i innych krajów - mówi się więc o około 3 tysiącach ochotników polskich z całej Ameryki Południowej. Służyli oni w różnych formacjach, w większości w I dywizji pancernej generała Stanisława Maczka. Tu jeszcze jedna sprawa. Do 1942 roku Brazylia lawirowała między USA i państwami Osi. Ale w 1942 roku, wypowiedziała wojnę Niemcom i Włochom. Co więcej, była ona jedynym krajem Ameryki Południowej, który wysłał własny Korpus Ekspedycyjny do Włoch, a w nim też mogli walczyć brazylijscy Polacy. Krótko mówiąc, postawa Polaków w Brazylii i samej Brazylii w czasie drugiej wojny światowej były godne uznania. A sensacja o Paranie ? Redaktor Osuchowski mówi: - W okresie międzywojennym działała w Polsce Liga Morska i Kolonialna, która odgrywała pożyteczną rolę w popularyzowaniu w społeczeństwie znajomości spraw morskich, ale mniej pozytywną w staraniach o zdobycie kolonii w krajach zamorskich. Jednym z jej działaczy był Mieczysław Lepecki, piłsudczyk, legionista, a w latach 1930-35 - adiutant marszałka Piłsudskiego. Równocześnie był to dobry pisarz (dodajmy, że w latach 1971-81, a więc "za Gierka", Polski PEN Club przyznawał pisarzom doroczną nagrodę literacką im. Mieczysława Lepeckiego). Redaktor Osuchowski ciągnął: - W późnych latach 1930-ych w Lidze Morskiej i Kolonialnej powstał pomysł zbrojnego oderwania Parany od Brazylii i utworzenia z niej polskiej kolonii (! ! !). Miał to nadzorować Lepecki, wówczas w stopniu kapitana czy majora. Był on w tym czasie w Kurytybie. Brazylijczycy "załatwili" go delikatnie. Burmistrz Kurytyby zaprosił go na kolację. Wszyscy goście otrzymali piękne serwetki i przed jedzeniem rozwinęli je. Uczynił to też Lepecki. I w swojej znalazł na kawałku płótna mapę Parany. Z oznaczonymi punktami na jej granicy, w których ukryto broń, potrzebną do oderwania tego stanu od Brazylii. Lepecki z Brazylii wyjechał. Chyba jednak Brazylijczycy wybaczyli mu jego plany, ponieważ całą drugą wojnę światową i dalsze lata (1940-1957) spędził on w Brazylii. A może spodobała się im jego twórczość literacka ?

Autor: Zygmunt Broniarek

Opr. Andrzej Szkoda     

[powrót]