Redakcja Warszawska

Historyczna taśma z zamachu na Papieża

Była to jedna z najciekawszych relacji ze środy, 13 maja 1981 r. - tj. z zamachu na Jana Pawła II - jaką słyszałem, mimo, że nie pochodziła od kogoś, kto tego dnia i o tej godzinie - 17,21 - był na Placu Św. Piotra w Watykanie. Przeciwnie - ten ,,ktoś" był w Warszawie, w sali dalekopisów Polskiej Agencji Prasowej (PAP). A ja go słyszę, też w PAP'ie, 10 maja 2006 roku, czyli w 25. rocznicę zamachu (bez trzech dni) w czasie gdy prezes PAP'a, Waldemar Siwiński, przewodzi promocji albumu pt. ,,Strzały do Papieża - Zamach na Jana Pawła II w depeszach Polskiej Agencji Prasowej z 13 maja 1981 r.". Przy stole prezydialnym, obok prezesa Sicińskiego, siedzi Krzysztof Mroziewicz oraz rzecznik Episkopatu, ks. dr Józef Kloch. Redaktor Mroziewiecz jest obecnie komentatorem "Polityki", ale wcześniej był korespondentem PAP'a w Azji Południowej i ambasadorem RP w Indiach, Nepalu i Sri Lance. Jest on też posiadaczem Złotej Odznaki Zasłużonego dla PAP z legitymacją nr 2, za Ryszardem Kapuścińskim - z legitymacją nr 1. A przede wszystkim, red. Mroziewicz był dyżurnym redakcji zagranicznej PAP'a w dniu 13 maja 1981 roku.

Mówi: "Feralny trzynasty, ćwierć wieku temu, zaczął się w Polskiej Agencji prasowej po południu na dyżurze trwającym od godziny 16,00 do 22.00. W gabinecie redaktora naczelnego redakcji zagranicznej, Michała Czarneckiego, odbyła się zwyczajowa narada, na której dowiedzieliśmy się, co było od rana i co może nastąpić do północy. Tego zdarzenia jednak nikt nie przewidywał, przeto rozeszliśmy się do swoich maszyn do pisania (komputerów jeszcze nie było). Kilkanaście minut później Czarnecki podszedł do telekstu AFP. Sekretarz redakcji, Zuzanna Michniewicz, opowiadała, że miał on nadzwyczajne zdolności wyczuwania alarmujących sytuacji. Zawsze wtedy, kiedy podchodził do teleksu, zaczynała tam być drukowana wiadomość stawiająca wszystkich na baczność. Tak miało być i tym razem. W momencie, kiedy wziął do ręki wydruk - rozległy się dzwonki teleksowe sygnalizujące korespondencję bardzo ważną, i zaczęły pojawiać się litery depeszy z Placu Świętego Piotra: `Zamach na Papieża'. Czarnecki dał mi depeszę a sam poszedł do swojego gabinetu, gdzie stał telefon rządowy. Zapewne zatelefonował do prezesa PAP, Janusza Roszkowskiego, który w takich przypadkach był pierwszym informatorem władz. Do mnie należało zredagowanie pierwszego sygnału. Napisałem: `Strzały do papieża (mr) 13.5. rzym pap: jak podaje agencja france presse oraz reporter włoskiej agencji ansa do Jana Pawła 2 (rz) oddano dwa strzały. Papież został raniony. (fr, r)"'. "Dodatkowe znaczki: (mr) - ciągnął Mroziewicz - to mój własny podpis PAP-owski, 2 (rz) to `dwa rzymskie, czyli II; (f, r,) na końcu to źródła wiadomości - AFP i Reuter); w sekundę po AFP, wiadomość ukazała się także w gigancie angielskojęzycznym..."

Najciekawszy dziennik w Polsce

"Na naszej zmianie, podobnie jak na pozostałych, panował precyzyjny podział obowiązków. Depeszowcy pilnowali swoich agencji i swoich regionów, a jednocześnie zespół analityków pracował na zapleczu nad tekstami do Biuletynu Specjalnego. Był to wtedy najbardziej interesujący dziennik w Polsce, bo drukował wszystko, co się w agencjach ukazywało, uważając jedynie na tematy, których niestosowne naświetlenie mogło podrażnić `towarzyszy radzieckich' z ambasady, którzy co prawda nie prenumerowali BS. ale jakimś sposobem swoje kopie dostawali. Dostęp do BS był wówczas oznaką statusu politycznego". "Kiedy pojawiła się pierwsza polska depesza o strzałach do papieża, ta wyżej cytowana, koledzy z BS przyszli nam pomagać. Robert Bielecki (rb), nieżyjący już były korespondent z Paryża...zabrał się do redagowania tzw. głosów i ech czyli sumarycznych relacji o tym, jak przyjmowane są depesze z Rzymu. Pomoc BS była konieczna, bo wiedzieliśmy, że nie skończymy przed północą, cokolwiek się dalej zdarzy"...

"Zwykle po pierwszym sygnale nadaje się rozszerzającą wersję wiadomości. Moim zadaniem było właśnie redagowanie kolejnych sygnałów. Nadawszy pierwszy z nich, włączyliśmy radio, żeby posłuchać dziennika o 17,30. Lektor przeczytał wszystkie depesze z wyjątkiem `Strzałów do papieża'. Zdumiało nas to. PAP miała dużą samodzielność w nadawaniu depesz do mediów, wiedziała, co ma przeznaczyć do otwartego odbioru a co do BS, cenzorzy nie mieli nic w PAP do roboty. Ale w radiu cenzor działał. Wydało nam się, że zatrzymał informację - tak była zaskakująca. 

Zatelefonowaliśmy do lektora - okazało się, że przeoczył depeszę - nie usłyszał dzwonków teleksu, który znajdował się o 80 metrów od jego stanowiska. Za chwilę radio przerwało program i nadało sygnał pierwszy, ten wcześniej przytoczony. I od tej pory aż do północy program był przerywany co chwilę, co depeszę. Czarnecki wyznaczył dwa teleksy do zadań specjalnych. Jeden przekazywał ciągły serwis `papieski' do episkopatu, drugi do KC (Komitetu Centralnego PZPR), gdzie w budynku po drugiej stronie Nowego Światu do późnej nocy paliły się wszystkie światła na pierwszym piętrze. Znak, ze całe kierownictwo KC czytało nasze relacje i zastanawiało się, co będzie dalej. Mieli zresztą co innego na głowie, bo maj 1981 był bardzo gorącym okresem w Polsce charakteryzującej się początkami `Solidarości'. Ten dodatkowy sygnał - kto wie - może o końcu świata przyjmowano w KC z niedowierzaniem i z rosnącym niepokojem. Kto to zrobił ? A może za tym stoją `taysze radzieccy' (tak wymawiano poufale w KC i gdzie indziej w partii słowo `towarzysze' - ZB). I co będzie, kiedy rzecz się wyda ? Jak zareaguje w Polsce ulica - a było dla nich jasne, że zareaguje bardzo gwałtownie. Słowem nikt wtedy nie był zainteresowany dramatycznym rozwojem sytuacji w Rzymie, ponieważ nad konsekwencjami nikt nie byłby w stanie zapanować w Polsce".

Dotknąć i przekonać się

"Cała opowieść, którą tu przytaczam - ciągnął Mroziewicz - sprowadzała się do wysyłania depeszy za depeszą do tych dwu najważniejszych wtedy odbiorców. Moim obowiązkiem było wysyłanie wszystkiego, co wiedziałem z innych agencji, bez cenzury, Miałem różne wątpliwości: Czy Jego Świątobliwość raczy mieć brzuch, czy może ta część korpusu w przypadku VIP-a nazywa się inaczej ? A co z grupami krwi, które podawano w kilku wersjach ? Konsultowałem depesze ze znajomą lekarką, dyżurującą po koleżeńsku przy telefonie. Wychodząc z dyżuru, zerwałem z teleksu nadającego do KC taśmę i zabrałem ze sobą nie wiem, po co. Na pamiątkę a może po to, żeby ją potem na spokojnie w domu przeczytać. I uświadomić sobie daleko od PAP, co się właściwie stało i co teraz będzie ? Na dyżurze nie ma czasu o tym myśleć. Człowiek, wychodząc z takiej zmiany, nie wie nawet, jak się nazywa. Dziś taśma ta, w niezmienionej formie, jest już zabytkiem historycznym. I w tej postaci postanowiliśmy ją wydrukować". Po czym, uśmiechając się, Mroziewicz dodał: "Tu powiem, że jeden z ówczesnych dygnitarzy, wiedząc, że mam tę taśmę, powiedział mi, że jeżeli mu ją dam, on mi da kawalerkę. Odmówiłem. Ale teraz (Mroziewicz zwraca się do prezesa Siwińskiego), PAP jest spółką Skarbu Państwa, ty jesteś jej prezesem, a więc to ty powinieneś dać mi kawalerkę, albo wręcz jakiś apartament, bo wiesz przecież, jaką wartość kawalerka miała wówczas". No i sama taśma O DŁUGOŚCI 17 METRÓW ! ! ! A to ona właśnie stała się podstawą albumu, ponieważ została w nim w charakterze ksero opublikowana - bez niej albumu w ogóle by nie było. Na zakończenie konferencji prasowej w PAP'ie, prezes Siwiński, przy pomocy ks. dr Klocha rozwinął oryginał taśmy z tamtego dnia. "Każdy z Państwa - powiedział - może dotknąć tej taśmy. Dotyczy to zwłaszcza redaktora Broniarka, który niczego nie napisze zanim tego nie dotknie". Dotknąłem. I poczułem, że istotnie jest w tej taśmie COŚ.

Autor: Zygmunt Broniarek

Opr. Andrzej Szkoda     

[powrót]